Poszperaliśmy w życiorysach zaoceanicznych gwiazd rapu. I znaleźliśmy w nich sporo naprawdę mocnych historii.
Bushwick Bill został uznany za martwego. Do czasu, gdy się… zsikał
Nieżyjący już Bushwick Bill w czerwcu 1991 roku – grożąc swojej dziewczynie tym, że wyrzuci ich dziecko przez okno – zmusił ją do oddania strzału z bliskiej odległości prosto w jego twarz. Przywieziony do okręgowego szpitala raper został uznany za martwego, ometkowany charakterystyczną karteczką przyczepianą do palca u nogi i odesłany do kostnicy, gdzie... zachciało mu się sikać, a płynący po podłodze mocz zaalarmował personel, który prędko zabrał go na blok operacyjny, gdzie usunięto mu oko.
Po tym zdarzeniu, jak wspominał sam Bill, zaczął wreszcie widzieć wszystko w jaśniejszych barwach (!), a relacja z całego zajścia trafiła na okładkę kolejnego albumu Geto Boys, klasycznego krążka We Can’t Be Stopped.

Ol’ Dirty Bastard jeździł limuzyną po zasiłek
Zamiast wertować biografie przeróżnych raperów, moglibyśmy właściwie cały ten tekścik poświęcić tylko i wyłącznie Big Baby Jesusowi. Jego policyjna kartoteka dostarczała bowiem szeregu różnych ciekawostek, spośród których strzelaniny ze stróżami porządku i sprzedaż broni półautomatycznej to tylko niektóre z licznych przewinień. Cracku bądź koksu nie nosił w bucie tylko wtedy, gdy chodził boso, pijany był częściej niż trzeźwy, a masturbował się tak często, że współwięźniowie prosili go, żeby się wreszcie opanował. Naszym ulubionym wyskokiem Ol’ Dirty’ego jest jednak wycieczka, na którą zabrał ekipę MTV do lokalnego MOPS-u. Będący wówczas na zasiłku nieodżałowany, rapujący opętaniec po należne mu kartki na żywność podjechał bowiem limuzyną i jesteśmy pewni, że robił to regularnie co miesiąc, bo jak sam wspomina: dlaczego niby miałby nie chcieć darmowych pieniędzy?
2Pac po śmierci został przynajmniej w części… zjarany
W numerze Black Jesus Tupac Shakur rapował, że jego ostatnim życzeniem jest to, żeby… niggas smoke my ashes. I choć historia rapowych pogrzebów pełna jest absurdalnych wydarzeń z litrami syropu wylewanymi na trumny, najróżniejszymi artefaktami wrzucanymi do skrzyni z nieboszczykiem i salwami oddawanymi w powietrze z broni maszynowej, to raczej nie spodziewaliśmy się, że takie słowa ktoś mógłby wziąć na poważnie.
Członkowie skoligaconej z Pacem grupy Outlawz w jednym z wywiadów przyznali jednak, że pewnego wieczoru upamiętnili swojego przedwcześnie zmarłego kompana, wrzucając do oceanu jego ulubione ziółko i… skrzydełka z kurczaka, a później sturlali grubego filisa z domieszką prochów z urny Makavaeliego i zjarali go, by już na zawsze został z nimi w formie osadu na płucach. Czy jednak tego wieczoru objawił im się on jak kolega Ivory bohaterom How High – nic nie wspominali.
T.I. uratował życie niedoszłego samobójcy… dosłownie i dwukrotnie
Gdy wielu raperów chwali się tym, że po koncertach podchodzą do nich fani i opowiadają o tym, jak to dzięki ich numerom nie popełnili samobójstwa, samozwańczy król południa jest jednym z nielicznych MC's, którzy dosłownie uratowali komuś życie.
13 października 2010 roku T.I. usłyszał bowiem o tym, że 24-letni Joshua Starks stoi właśnie na 22 piętrze wieżowca 400 Colony Square Building i planuje skoczyć. Nie zastanawiając się ani chwili reprezentant Atlanty popędził na miejsce zdarzenia i zaproponował policji swoją pomoc. Nagrana przez niego na telefon wiadomość, którą negocjator puścił niedoszłemu samobójcy, poskutkowała natomiast tym, że ten prędko zszedł z dachu i zbił piątkę z raperem. Jakby tego było mało, Tip Harris dwa lata później znalazł na ulicy wokalistę zespołu Creed, Scotta Stappa, kiedy ten leżał na chodniku i wykrwawiał się po tym, jak wyskoczył z okna hotelu w Miami. I choć to za sprawą T.I.’a frontman tej post-grunge’owej formacji wciąż żyje i nagrywa, raper nigdy nie robił z tego wielkiej sensacji, a całą historię znamy jedynie z relacji samego Stappa.
Danny Brown był stymulowany oralnie na scenie i… nie zauważył, że to się dzieje
Do koncertowej legendy przeszła już historia z Coolio, który – gdy rzucił się w 2009 roku ze sceny w tłum – nie dość, że nie został złapany, to go jeszcze pobito i okradziono z butów. I o ile ta anegdotka jest bodajże najbardziej dobitnym obrazkiem słabego odbioru czyjegoś show, o tyle Danny Brown spotkał się cztery lata później z przyjęciem kontrastująco – czy wręcz onieśmielająco – pozytywnym. Pewna groupie bowiem zakradła się do pierwszego rzędu szczelnie wypełnionego fanami klubu i cichaczem rozpięła swojemu idolowi spodnie, przystępując do zaspokajania go nie tylko dobrym słowem. Jej miły gest nie spotkał się jednak z odbiorem, na jaki liczyła, bo sam Danny skomentował go później tymi słowami: I don’t know, maybe I had my dickk sucked a lot and I didn’t really understand what was going on because I was working, I was doing my job, so I didn't really know what was going on until it was too late… I think it's legal, I ain't pressing no charges. I wychodzi na to, że na robocie job > blowjob, który to profesjonalizm ze strony detroickiego rapera bardzo cenimy.