Historia Bayeru Leverkusen nie zamyka się tylko na sport. To opowieść o wiecznych przegranych, którzy wyrwali się z nijakości.
Sportowe portale wałkują temat Bayeru od tygodni. Nie ma się co dziwić. To, co wydarzyło się w Leverkusen, wpisuje się w uwielbianą przez wszystkich narrację o romantycznym futbolu. Nikt w nich nie wierzył, stanęli do boju z lokalnym hegemonem i niespodziewanie wygrali, sięgając kilka dni temu po pierwsze mistrzostwo w swojej 119-letniej historii. Jeśli nie jesteście kibicami żadnego z niemieckich klubów, to najprawdopodobniej trzymacie kciuki za ekipę Xabiego Alonso. Ich opowieść wykracza jednak poza sam sport…
Piłkarskie przegrywy
Bayer Leverkusen był długo synonimem porażki. I to nie takiej, z którą można się oswoić i pogodzić – tylko brutalnej, pojawiającej się nagle, okradającej kibiców z marzeń. Oczywiście w przeszłości udało im się coś wygrać. Konkretnie dwa razy: w 1988 roku sięgnęli po Puchar UEFA (w barwach Bayeru grał wtedy Polak Andrzej Buncol), a pięć lat później po Puchar Niemiec. To jednak nie zmieniło tego, że postrzegano ich jako ekspertów od regularnego wypie*dalania się tuż przed metą.
Wystarczy powiedzieć, że swego czasu pobili rekord w liczbie sezonów, w których znajdowali się tuż za mistrzem. Między rokiem 1997 a 2002 aż cztery razy uplasowali się na drugim miejscu. W sezonie 1999/2000 wystarczyłby im remis z SpVgg Unterhaching, ale samobój Michaela Ballacka przekreślił ich szansę na tytuł. Dwa lata później na trzy kolejki przed końcem znajdowali się na szczycie z pięciopunktową przewagą, ale przegrali dwa mecze i znów musieli się pożegnać z marzeniami.
Maj 2002 roku zapisał się zresztą w historii nie tylko Bayeru, ale całej niemieckiej piłki. Piłkarze Leverkusen zdobyli wtedy niechlubną potrójną koronę, przegrywając nie tylko w Bundeslidze, ale również w finale Pucharu Niemiec i finale Ligi Mistrzów. Na stadionie Hampden Park w Glasgow ulegli Realowi Madryt 1:2 po bramkach Raula i Zindeine Zidane’a.
Gdzie w ogóle leży Leverkusen?
Łatkę przegrywów trudno było im oderwać także na trybunach, gdzie może nie zaliczali wielkich kompromitacji (z wyjątkiem tej niedawnej, kiedy podczas fety mistrzowskiej odpalili podmienione przez kibiców Werderu zielone race). Ich problem polegał na tym, że… mało kogo interesowali.
Leverkusen to miasto z liczbą mieszkańców nieznacznie przekraczającą 160 tysięcy. W porównaniu z sąsiednimi Kolonią (ponad milion) czy Dusseldorfem (620 tysięcy) to niewiele. Dlatego też klub miał opinię nieistotnego tworu z miejsca, które przy większej skali znika z mapy Niemiec. Gra na zapleczu wielkiej piłki sprawiała, że w regionie przegrywali pod względem popularności. A kiedy w końcu w latach 80. dostali się do pierwszej klasy rozgrywkowej i teoretycznie zwiększyli potencjał marketingowy – to akurat największe sukcesy odnosili ich lokalni rywale, Borussia M'gladbach oraz FC Koeln, przez co znów wypadli na margines.
Edgy kibice i transfobia
Ten nierówny bój nie pomógł im w zbudowaniu pozycji w środowisku kibicowskim, w którym bywają obiektem drwin. Podczas gdy dla kibiców Bayeru Werder jest jednym z najważniejszych rywali, kibice z Bremy skupiają się przede wszystkim na walce z FC Koeln i Borussią Dortmund. To samo z Kolonią. Dla Bayeru to derby, ale FC Koeln za takie uważa przede wszystkim pojedynki z Borussią Moenchengladbach czy Fortuną Dusseldorf. I choć w obu przypadkach ich rywalizacja z Leverkusen niewątpliwie istnieje, to nie jest aż tak intensywna.
To popycha fanów Bayeru do często absurdalnych prowokacji. Jedną z nich zaprezentowali podczas grudniowego spotkania z Werderem, wywieszając transparent: Jest dużo gatunków muzycznych, ale płcie tylko dwie. Transfobia miała wkurzyć ich rywali z Bremy i Kolonii, postrzeganych przez środowisko jako lewicowych. Ci pierwsi mają prawicowe grupy na stadionie, ale ultrasi zdecydowanie stoją po lewej stronie sceny politycznej. Z kolei o poglądach tych drugich dekadę temu usłyszał cały kraj, kiedy w drodze z meczu wyjazdowego próbowali wypchnąć z pociągu polityka skrajnie prawicowej Alternatywy Dla Niemiec (AfD) Bernda Lucke’a.
Czy to oznacza, że można wpisać Bayer do grupy klubów prawicowych? Jak wyczytamy na kibicowskich forach: raczej nie, fani z Leverkusen są po prostu edgy. Próbują się wyróżnić, ponieważ w wielu kręgach nie cieszą się wielkim szacunkiem.
Skąd się bierze to umniejszanie Bayerowi? Nie chodzi tylko o wyniki sportowe. W niemieckim światku istnieje umowny podział na traditionsclub (klub tradycyjny) i kommerzclub (klub komercyjny, często określany plastikowym). W tej drugiej kategorii przoduje oczywiście stworzony przez Red Bulla RB Lipsk, ale często zalicza się do niej też Hoffenheim, Wolfsburg czy właśnie Bayer Leverkusen jako ten kontrolowany przez prywatną firmę, która podważa świętą w Niemczech zasadę 50+1, utrzymującą niemieckie zespoły w rękach lokalnej społeczności.
W skrócie: w oczach wielu Niemców Bayer odciął się od tradycyjnych dla futbolu robotniczych korzeni. Jego wizerunek – spokojnej, sprzyjającej rodzinnej atmosferze drużyny – jest wyszydzany przez tych, którym nie podoba się romans Aptekarzy z, najczęściej bogatą, klasą średnią.
King Xabi
Cała powyższa część to oczywiście zarzuty ich rywali, kibiców, których może boleć, że mały lokalny rywal wchodzi na salony. Zwłaszcza, że Bayer się na te salony wbija z drzwiami. Nie dość, że mistrzostwo świętuje już w kwietniu, miesiąc przed końcem sezonu, to wszystkie sukcesy osiąga w wyjątkowy sposób.
Już samo przełamanie 11-letniej dominacji Bayernu Monachium imponuje, a jak dodamy do tego fakt, że piłkarze z Leverkusen praktycznie nie przegrywają, to rysuje nam się obraz klubu idealnego. Przynajmniej w tegorocznych rozgrywkach. Ich aktualny bilans to 44 mecze bez porażki: 38 zwycięstw, 6 remisów i okrągłe zero porażek. To najdłuższa seria w dziejach europejskiego futbolu. Aptekarze wyprzedzili The New Saints (41 meczów), Larne z Irlandii Północnej (32) czy Paris Saint-Germain (27).
Twarzą projektu o nazwie Bayer Leverkusen nie został jednak żaden z piłkarzy, chociaż przynajmniej kilku można wyróżnić, tylko trener – Xabi Alonso, którego imieniem kibice chcą nazwać jedną z ulic. Kiedy przejmował ich zespół w grudniu 2022 roku, realnie groził mu spadek. W kolejnym, już pełnym sezonie, niektórzy bukmacherzy nawet nie brali Bayeru pod uwagę w kontekście walki o mistrzostwo. Alonso przekonywał jednak, że jego ekipa jest w stanie zaskoczyć. Jak się okazało: miał rację.
Gdy zauważono, jak dobrze radzi sobie w Bundeslidze, nazwisko Alonso z miejsca stało się najgorętszym na rynku trenerskim w Europie. W Liverpoolu miał zastąpić Jurgena Kloppa, łączono go również z Realem Madryt, do którego wróciłby dekadę po odejściu jeszcze jako piłkarz. Ten miał jednak inne plany. Jestem młodym trenerem, muszę się dobrze czuć w miejscu, w którym pracuję. W tym momencie czuję się dobrze tu, gdzie jestem – mówił, urywając spekulacje i potwierdzając, że przynajmniej na kolejny rok zostanie w Leverkusen.
Cool bohaterzy
Alonso dobrze pasuje do grupy charakterystycznych osób, które przewinęły się przez Bayer. W końcu to tam karierę budował Michael Ballack, późniejsza gwiazda Chelsea, Bayernu Monachium i reprezentacji Niemiec. Aptekarze otworzyli drzwi do wielkiej piłki również Dimitarowi Berbatovowi, który w czarno-czerwonych barwach strzelał między innymi Liverpoolowi czy Manchesterowi United, co wypromowało go później do gry w Premier League. W końcu przez BayArenę przewinął się również Son Heung-min, czyli aktualny kapitan Tottenhamu.
Leverkusen był także domem dla wielu piłkarzy z Polski – m.in. Andrzeja Buncola, Adama Matyska czy Radosława Kałużnego – najbardziej wyróżniającym się został jednak Jacek Krzynówek. Może kibice innych niemieckich drużyn się obrażą, ale dla mnie Bayer to drugi największy klub Niemiec, tylko po Bayernie, który jest poza zasięgiem. Widziałem, jak jest poukładany, jak ludzie podchodzą do swoich obowiązków – mówił kilka lat temu w wywiadzie dla Weszło. Były reprezentant Polski spędził tam dwa lata, podczas których strzelał w meczach z Realem, Romą czy Liverpoolem. Na kartach historii zapisało się przede wszystkim to trafienie w spotkaniu z Realem, które Bayer wygrał 3:0. Zamknąłem oczy i strzeliłem. Mogła równie dobrze polecieć w trybuny. Nigdy nie mówię, że tak chciałem uderzyć, nie zakładałem takiego strzału. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma – opowiadał Interii o jednej z najważniejszych i najładniejszych bramek w karierze. Dla Polaka był to debiut w Lidze Mistrzów.
Już nie Neverkusen
Łatka przegrywów została odczepiona. Nikt też nie powie, że Bayer jest nijaki. W końcu nijaka drużyna nie bije rekordów i nie wyszarpuje zwycięstw tak jak to robią piłkarze z Leverkusen. Ekipa Xabiego Alonso już na zawsze zapisze się w historii europejskiej piłki i to dobra wiadomość dla tych, którzy dalej wierzą w jej romantyczność. Z małego miasta na szczyt. Opowieść o Bayerze nadaje się na serial.
Zobacz także:
Piłkarscy komuniści, anarchiści i socjaliści. O lewackich klubach w Europie
Koszulki piłkarskie do baggy jeansów. Jak Kappa odmieniła futbolowy lifestyle?
Gej w szatni? Nie przejdzie. Polska piłka pielęgnuje homofobię
Komentarze 0