
Historycznie Soczi nigdy nie porywało, nie bez powodu to przedostatni wyścig na tym torze. Tym razem jednak wszystko potrafiło zmienić kilka kropli deszczu. To właśnie pogoda sprawiła, że dostaliśmy weekend, w trakcie którego było wszystko.
Zwroty akcji, radości i dramaty czy głupie błędy kierowców. Piękna historia zapisała się nad Morzem Czarnym i nawet nie przeszkadza, że finalnie wynik był taki, jak można się było spodziewać. Co wiemy po Grand Prix Rosji?
SETKA HAMILTON
Grzegorz Lato setkę robił w trzy sekundy, Lewis Hamilton do swojej kolejnej potrzebował nieco więcej czasu, bo 15 lat w Formule 1. Brytyjczyk dopisał następny rozdział w niesamowitej karierze. Już od jakiegoś czasu licznik przestał bić i stał jak zaczarowany. 99 zwycięstw wydawało się barierą, która za wszelką cenę nie chce puścić. Jednak to właśnie w Rosji w końcu się udało. W Soczi jeszcze nie wygrał nikt inny niż Mercedes i to się w tym roku nie zmieniło. Nie można jednak powiedzieć, że Hamiltonowi cokolwiek przyszło łatwo. Wręcz przeciwnie, ten weekend wcale nie przebiegał po myśli zespołu z Brackley.
Lewis był chimeryczny już od piątku. Najpierw potrącenie własnego mechanika odpowiedzialnego za podnoszenie auta z przodu. Kolejny raz zawinił przycisk brake magic, który doskonale poznaliśmy w Baku. Potem przyszły deszczowe kwalifikacje, gdzie można było mieć flashbacki z 2007 roku. W Chinach była pułapka piaskowa przy wjeździe do alei, a w Q3 była ściana w pitlane i uszkodzenie przedniego skrzydła. To pogrzebało szansę na dobry wynik obu Mercedesów w czasówce. Start do wyścigu też pozostawił sporo do życzenia. Słaba reakcja, utrata trzech pozycji i utknięcie na długi czas za Danielem Ricciardo. Hamilton zrobił wszystko, żeby utrudnić sobie życie. Gdyby nie błędne oszacowanie warunków na torze przez Lando Norrisa, to można mieć duże wątpliwości, czy zobaczylibyśmy wygraną siedmiokrotnego mistrza.
Na koniec jednak liczy się wynik. Hamilton liczył bez wątpienia na zbudowanie większej przewagi w generalce, ale na deszczowym zamieszaniu bardzo mocno skorzystał Max Verstappen. Holender skończył wyścig na drugiej pozycji mimo startu z szarego końca stawki. Dwa punkty przewagi to nic. Dosłownie dwa najszybsze okrążenia. Walka się zaostrza, a Hamilton broni nie składa. Skoro nawet kiedy weekend nie idzie zupełnie po jego myśli i popełnia wręcz juniorskie błędy jest w stanie wygrać.
NORRIS Z NIEBA DO PIEKŁA
Lando Norris to perła w koronie tego sezonu Formuły 1. Niby to już trzeci rok, kiedy obserwujemy kierowcę McLarena w stawce, ale dopiero teraz jego gwiazda rozbłysnęła niesłychanie jasno. Soczi udowodniło to po raz kolejny. Rewelacyjna jazda na limicie w kwalifikacjach dała Brytyjczykowi jego pierwsze pole position w karierze. Potem przyszedł wyścig, w którym od początku cel był tylko jeden – wygrać. Lando spisywał się wręcz genialnie. Stracone na starcie prowadzenie odzyskał już na 13. okrążeniu, a potem jechał profesurę. Pewne tempo, zero błędów i realne zagrożenie tylko ze strony Hamiltona. Był we własnej lidze. Aż do feralnej końcówki, gdzie deszcz pokrzyżował mu plany.
Norris nie docenił początkowej mżawki i uznał, że będzie w stanie przejechać ostatnich kilka okrążeń na slickach. Zjazd do alei to oczywiście strata czasu i potencjalna przegrana, jeśli Hamilton by nie zjechał i udało mu się dojechać do mety. Trudno powiedzieć co zawiodło. Lando mówi, że zespół nie poinformował go o nadchodzących większych opadach, a sam stwierdził, że obecne warunki nie są jeszcze na opony przejściowe. Tutaj zaważyła wielka chęć wygrania i, mimo wszystko, brak doświadczenia. Kierowca McLarena chciał za mocno i się zwyczajnie sparzył. Wielka szkoda, bo to ostatnia rzecz, jakiej mu brakuje w tym wybitnym sezonie. Hamilton ma jednak rację: Lando wygra jeszcze wiele wyścigów w swojej karierze, bo facet to po prostu „real deal”.
NAJLEPSZY Z „NOWYCH”
Adaptacja to bardza ważna rzecz w tym sezonie. Wielu kierowców zmieniło zespoły, przyszło kilku debiutantów, a dodatkowo zmiany regulaminowe okazały się istotniejsze niż się spodziewano. W tym wszystkim bezsprzecznie królem został Carlos Sainz. Kilka lat temu nikt się nie spodziewał, że Hiszpan wytrwa w F1 tak długo. Kolejna z „ofiar” programu Red Bulla długo musiała się tułać po zespołach aż znalazła platformy do zachwycania. Zaczęło się w McLarenie w latach 2019 i 2020, a teraz przyszło Ferrari. I nadal część z nas wątpiła, bo taka to była przez lata kariera. Niedoceniany Carlos jednak w tym roku udowadnia swoją wartość w najlepszy możliwy sposób.
Nikt tak dobrze jak on nie przeszedł procesu zmiany zespołu. Sainz wszedł do jaskini lwa bez kompleksów i razem z futryną. Charles Leclerc musi się solidnie napocić, żeby wygrywać z nim w kwalifikacjach, a sam Hiszpan dostarcza od początku sezonu. Nikt nie ma tak równego składu jak włoska ekipa. Nawet jeśli Monakijczyk ma jakieś problemy, to jego kolega z zespołu zawsze dostarcza. Podium w Soczi to tego kolejny dowód. Sainz już trzeci raz w tym sezonie stanął na podium, a dodatkowo wyprzedził Leclerca w klasyfikacji generalnej. Znowu pojechał świetny wyścig i obecnie trwa najlepszy sezon w jego karierze. Wybacz Carlos, że nie wierzyłem.
STROLL ZNÓW NA MINUSIE
Aston Martin nie ma łatwego życia w tym sezonie. Lance Stroll też im nie pomaga. Kolejny raz podejmuje na torze mocno wątpliwe decyzje i doprowadza do bardzo niebezpiecznych sytuacji. Co gorsza, robi to z kolegą z ekipy. Kolejny raz Kanadyjczyk niemal wciska w ścianę Sebastiana Vettela i jest bardzo blisko zakończenia im obu wyścigu. Stroll w tym sezonie jest strasznie sinusoidalny, co nawet pokazał ten wyścig. Zaczął fantastycznie i awansował na czwarte miejsce, żeby potem wszystko zaprzepaścić. Błędna decyzja strategiczna praktycznie pogrzebała jego szansę w późniejszej fazie rywalizacji. Dodatkowo uszkodził skrzydło przy kontakcie z Sebem, nie zjechał do pitstopu, uderzył w bandę, a na koniec staranował Pierre’a Gasly’ego.
To, że Lance mistrzem świata raczej nigdy nie będzie, chyba już wszyscy zrozumieliśmy. Można natomiast odnieść wrażenie, że nie wyciąga wniosków i nie uczy się na własnych błędach. Wiecznie popełnia te same gafy i nic nie wskazuje, by kiedyś przestał. Najlepszych kierowców wyróżnia umiejętność nauki i rozumienia własnych słabych stron. Pracowanie nad tym sprawia, że stają się jeszcze lepszymi, bardziej kompletnymi za kierownicą. Stroll zdaje się to zupełnie ignorować i nadal robi dokładnie to samo. Pytanie brzmi, czy wcześniej on zrozumie swoje złe podejście, czy ojciec straci cierpliwość.