Ich muzyka jest jak płachta na byka dla wszystkich, którzy uważają, że słowa w rapie nie mają już znaczenia.
Zaczyna się od słów. I od dwóch amatorów wciągania całej tablicy Mendelejewa używek. Naoise i Liam, ziomeczki z irlandzkiego Belfastu, postanawiają założyć rapowy skład, bo irytują ich wpływy Wielkiej Brytanii w ich kraju. Nie chcą gadać po angielsku, tylko po irlandzku. Oczywiście, otoczenie posądza ich o nacjonalizm, a działalnością składu Kneecap, bo taką przybrali nazwę, zaczynają interesować się władze... Zwłaszcza że do ekipy dołącza DJ Provai, na co dzień nauczyciel muzyki w jednej ze szkół w Belfaście.
Lokalizacja jest tu szczególnie istotna, żeby zrozumieć całą historię. Belfast dzisiaj kojarzy się raczej ze spokojnym miejscem na emigrację zarobkową niż areną krwawych walk. Tymczasem przez trzy dekady działo się tam wiele złego: zamachy, strzelaniny, przemoc na ulicach. Wszystko za sprawą konfliktu o niepodległość od Wielkiej Brytanii. Ów konflikt zakończyły wydarzenia z roku 1998 i tzw wielkopiątkowe porozumienie, gwarantujące Irlandii Północnej częściową autonomię. Mówią o tym bohaterowie filmu, którzy strzelanin w Belfaście nie pamiętają, natomiast od najmłodszych lat przyszło im egzystować w cieniu mrocznej historii ich regionu.
To bardzo ciekawy biopic, bo nie jest dokumentalny, a jak najbardziej fabularny, więcej: wiele wydarzeń podkręcono tylko po to, żeby lepiej pasowały do scenariusza. Cała historia składu Kneecap jest bowiem oparta na faktach, a reżyser filmu, Rich Peppiatt, poznał Kneecap chwilę po tym, jak sam przeprowadził się do Belfastu. Współpracował z nimi przy produkcji teledysków, ale historia zespołu była tak ciekawa, że postanowił nakręcić o chłopakach pełnometrażowy film. Który był irlandzkim kandydatem do Oscara.
I tak, to jest tytuł jak najbardziej dla tych, którzy kochają teledyskowe, brytyjskie kino. Takie z narracyjnej półeczki Trainspotting, Human Traffic czy wczesnych produkcji Guya Ritchiego. Masa muzyki (nie tylko Kneecap – w filmie pojawią się też kawałki od The Prodigy czy Orbital), szybki montaż, wartka akcja, sporo humoru. Nas szczególnie ujęła interwencyjna scena, wskazująca, że nie należy zażywać ketaminy chwilę przed wyjściem na scenę. Bawiąc – uczy, ucząc – bawi.
A sami Kneecap? Ostatnio powiedziano o nich już chyba wszystko. Że najbardziej niebezpieczny zespół na Ziemi, że sympatycy Hamasu, że nawołują na koncertach do przemocy. Skrajnie polityczni, wzbudzający emocje, ale i porywający tłumy. O ile oczywiście dany kraj wpuści ich do siebie na koncert. Mają ban od Węgrów, Niemców, teraz Austriaków, dlatego... znowu pojawią się u nas. Miesiąc po energetycznym występie na OFF Festivalu Kneecap zagrają w warszawskiej Stodole. Czyli 1 września. Bilety w sprzedaży od poniedziałku, 11 sierpnia i tak szczerze, to przewidujemy błyskawiczny sold out.