Miesiąc temu kilkukawałkowom epką przypomniał o sobie Sitek. Zapytałem go więc, co wydarzyło się w jego życiu od czasu „Nowego Vaibu", który ukazał się na rynku w szalonym, 2020 roku. Pogadaliśmy też o współpracy z Sir Michem i o tym, że ten cały bunt nie wyszedł Sitkowi na dobre.
Rzucam na rozgrzewkę - co się u ciebie działo w ostatnich latach?
W gruncie rzeczy niezbyt wiele. Prawda jest taka, że po płycie Nowy Vibe zamknąłem się w sobie i miałem mocny problem z powrotem do rzeczywistości. Album wyszedł w czasie pandemii i – mówiąc wprost – przeliczyłem się, bo płyta przeszła bokiem. Nie miała dobrych recenzji, zagrałem tylko kilka koncertów. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić i straciłem zajawkę. Zacząłem się wręcz zastanawiać, czy jeszcze się do tego nadaję. Nie ma się, co oszukiwać – nie poszedłem za ciosem, zatrzymałem się i dzisiaj ponoszę tego konsekwencje.
Co się wtedy działo w twojej głowie?
W takich sytuacjach najczęściej zostaje się ze wszystkim sam i albo udaje się wszystko poukładać, albo się przepada. Bardzo długo rozpamiętywałem jakieś niepotrzebne sytuacje. Miałem duży żal do siebie i do branży. Moja druga płyta miała wyjść wcześniej, ale wielu gości, których na nią zaprosiłem, długo mnie zwodziło, a ja byłem naiwny i czekałem na nich w nieskończoność. Tutaj trzeba się ciągle rozpychać i walczyć o swoje, a moja duma krzyczała – pieprzyć to! Jestem zbyt dobry, by się przed kimś płaszczyć. Dzisiaj wiem, że wiele moich ruchów było bardzo niedojrzałych, ale czy można mnie za to winić? Nigdy nie miałem obok siebie sztabu ludzi, którzy mogliby mi pomóc z tą całą presją i dali wskazówki jak się zachować w niektórych sytuacjach. Tak naprawdę byłem pierwszym młodym raperem, który musiał dźwigać to całe gówno. Nie czułem wsparcia, każdy czegoś ode mnie chciał, ale wtedy nie potrafiłem rozpoznać, kto ma jakie intencje. Byłem oczarowany, że tyle osób się mną interesuje i że ci raperzy, których wcześniej słuchałem, chcą robić ze mną muzykę. Czułem się z każdej strony eksploatowany. Niektóre rzeczy wciąż siedzą w mojej podświadomości, nie przepracowałem ich, stąd moja nieufność.
Ludzie chcieli cię eksploatować?
Oczywiście, że tak. Branża jest bezwzględna. Kiedy idziesz do góry, każdy chce z tego skorzystać. Jako 19-letni chłopak nie rozumiałem tego, może nie chciałem rozumieć? Na pewno nie dostrzegałem. Nie byłem na to przygotowany. Teraz wszyscy chodzą do psychologów i konsultują się ze starszymi kolegami po fachu, którzy opowiadają im swoje historie i podpowiadają na co powinni uważać. Mnie nikt nie kierował i nie przestrzegał przed pewnymi ruchami. Jest wiele tematów, o których się nie mówiło na głos, a one bardzo oddziałują na psychikę osób publicznych – na przykład wszechobecny hejt.
Co o tej twojej muzycznej niezależności myślisz po latach?
Do pewnego momentu wychodziłem na tym dobrze, ale na sam koniec nikogo nie obchodzi, czy jesteś niezależny i że do wielu rzeczy doszedłeś bez wsparcia dużej wytwórni. Mnie – jak widać – ten cały bunt nie wyszedł do końca na dobre. Rap to ciężka i angażująca praca, na którą nie wszyscy są gotowi. Oczywiście są wyjątki jak Quebo, Białas czy Paluch, ale to tylko wyjątki, bo jakbyśmy się teraz zastanowili, to takich raperów można policzyć na palcach jednej ręki.
Masz do siebie żal, że w pewnym momencie nie pocisnąłeś bardziej?
Przez długi okres myślałem, że jestem nie do zastąpienia. Uważałem, że to, co jest dobre, zawsze się obroni. Widziałem moich rówieśników, którzy znikali na kilka lat, wracali i nadal mieli bardzo duże zasięgi i głód na ich muzykę nie przemijał. Myślałem, że też mogę sobie na to pozwolić i faktycznie przez pewien okres tak było, ale to w końcu minęło i teraz muszę wziąć za to odpowiedzialność. Jest to bolesne, uczy pokory, idzie za tym jakaś frustracja, ale takie są skutki braku konsekwencji.

Pogadajmy o rzeczach bliższych teraźniejszości. W którym momencie uznałeś, że jesteś gotowy, by wrócić do gry i stworzyć nowy materiał?
Dokładnie nie pamiętam. Pewnego dnia zadzwoniłem do Sir Micha i powiedziałem, że musimy coś razem zrobić. Nie mogę tak ciągle stać w miejscu, bo nic się nie zmieni. Zawsze mieliśmy dobry przelot, znamy się od dawna. Stwierdziłem, że muszę się w końcu obudzić i zacząć nagrywać. Wyszedłem ze swojej strefy komfortu (wcześniej nagrywałem głównie we Wrocławiu), pojechałem do Warszawy i znów poczułem głód tworzenia.
Jak wyglądała wasza współpraca?
Od dzieciaka często pisałem pod kradzione bity i później producenci robili podkład, który niósł zbliżoną energię. Nasza współpraca wyglądała teraz podobnie. Najczęściej przyjeżdżałem do niego z gotowymi pomysłami, często z już zaczętym numerem lub gotowym refrenem. Przesyłałem mu prevke i ścieżki, a później na tych wokalach tworzyliśmy numer od nowa. Michu jest producentem kompletnym, potrafi zrobić wszystko. Idealnie mnie czuje i wie, co chce finalnie osiągnąć. Rozumiemy się niemal bez słów. Nie każdy producent potrafi działać tak jak on. To muzyczny geniusz. Często do mnie dzwonił i pytał o postępy w pisaniu, mobilizował mnie – bardzo tego potrzebowałem. Można pomyśleć, że takie ruchy to coś normalnego we współpracy z drugą osobą, ale kiedy ma się tyle pracy co on, to na takie telefony można nie mieć czasu. Sir Mich jest w studiu od rana do nocy, codziennie jest z innym artystą i naprawdę ma, co robić.
Czyli można wywnioskować, że na twoich dyskach jest dużo szkiców?
Coś by się pewnie znalazło. Do niektórych tekstów wracam np. po roku i dopiero wtedy je używam, a niektóre głosówki z zapisanym flow leżą na telefonie i czekają na swój moment. Myślę, że większość raperów tak robi. Kilka lat temu moje studio nagraniowe sąsiadowało ze studiem Okiego – wielokrotnie wbijaliśmy do siebie i pokazywaliśmy sobie jakieś snippety. Widziałem u niego prevki, których nie użył, bądź użył dopiero na następnej płycie. Jestem perfekcjonistą, ma to swoje plusy, ale i minusy. Jestem bezkompromisowy i wymagający względem siebie. Kiedy jakiś słowo mi nie odpowiada, potrafię zmieniać je do skutku. Jeżeli coś mi nie daje spokoju, to jestem chory. Nie potrafię tego odpuścić. Zmieniam rzeczy, których nie usłyszałby słuchacz, ale muszę to zrobić, bo... ja je słyszę.
Mówisz o tym, co widziałeś w studiu u Okiego, a co widziałeś w studiu u Quebonafide?
Nigdy nie byłem u niego w studiu. Będąc w Warszawie, bardzo często do niego wpadam i zostaję na kilka dni. Jesteśmy po prostu dobrymi kumplami... przynajmniej tak uważam (śmiech).
Pytam o to, bo jeden z naszych wspólnych znajomych - mówiąc brzydko - doniósł mi, że macie wspólne numery.
Cóż, wygląda na to, że masz dobrych donosicieli (śmiech). Jedyne co mogę ci powiedzieć to to, że faktycznie może być w tym jakieś ziarenko prawdy, ale nawet jeśli coś takiego powstało, to nie wyszło, a jeśli się nie ukazało, to w moim mniemaniu nie ma sensu o tym rozmawiać.
Mówiłeś wcześniej o tej bezkompromisowości. Włodi mi kiedyś powiedział, że w jego muzyce nie ma miejsca na demokracje. U ciebie jest podobnie?
Nie ingeruję w pracę innych artystów, bo jeśli z kimś wchodzę w muzyczną relację, to z pełnym zaufaniem – wiem, że druga strona zrobi swoją robotę najlepiej jak potrafi. Jestem bezkompromisowy wyłącznie względem swojej twórczości. Jeśli ktoś by mi powiedział, że mam zmienić swoją zwrotkę, bo mu się nie podoba, to... no nie. Zrobiłem to tylko raz. Pewien producent poprosił mnie o zmianę, bo mój tekst miał negatywny wydźwięk polityczny. Wyjątkowa sytuacja. Nigdy więcej niczego nie zmieniłem.
Tak jak np. nie zmieniłeś swojego wersu o Popkillerach.
No i tu wracamy do rozmowy o moich szkicach, bo wers powstał kilka lat temu. Jako że nie cofam swoich słów, to wszedł na nowy krążek. Powiedziałem o tym, co czułem w danej chwili po jednej z gali. Te emocje się nie zmieniły. Widziałem tam tylko brak szacunku do całej imprezy i pajacerke. To był czas, kiedy większość nagradzanych nawet nie przychodziło na galę, a po statuetki wysyłali influencerów. Rozmawiałem o tym z Mateuszem z Popkillera, między nami wszystko okej. Nie czuję potrzeby chodzić na rozdania nagród, kiedy nie jestem nominowany. Nie widzę w tym sensu. Jeżeli chciałbym być publiką, to nie wybrałbym sceny.
Na nowej epce opowiadasz też o wypadku samochodowym, który przeżyłeś.
Jechałem kiedyś ze znajomym samochodem, ale przednie siedzenie było zepsute i złożone w pół. Byliśmy we dwóch. Usiadłem z tyłu – za kierowcą, czyli po lewej stronie, co uratowało mi życie. Siedząc tam, nie pomyślałem, by zapiąć pasy, więc kiedy doszło do zderzenia czołowego z innym samochodem, kierowca i jego fotel mnie zamortyzowali. Nawet nie chcę myśleć, co by się ze mną stało, gdybym usiadł po drugiej stronie samochodu.
Miałeś więcej takich groźnych sytuacji?
Myślę, że jeszcze kilka, by się znalazło, ale wolę do nich nie wracać. W ostatnich latach staram się żyć spokojnie i rozważnie. Jem zdrowo, trochę biegam, staram się ćwiczyć cztery razy w tygodniu, czasem medytuję, zdarza mi się nawet przeczytać jakąś dobrą książkę.
Z kawałka Nie ich biznes można wywnioskować, że wiele osób chciało ci ten spokój zaburzyć.
Muzycznie zawsze byłem kontrowersyjną, wyróżniającą się osobą. Miałem dużo nieprzyjemnych sytuacji i musiałem walczyć o swoje, bo byłem celem dla wielu lokalnych raperów. Wynikało to pewnie z tego, że szybko zdobyłem uznanie szerszego grona i nie należałem do skromnych. Wielu to nie pasowało, ale w rapie nie chodzi przecież o to, by się komuś przypodobać. Lubiłem styl bragga. Nosiłem na głowie bandany, a ludzie patrzyli na mnie jak na kosmitę. Robiłem to jeszcze mocniej i bezczelniej. Czułem się numerem jeden, a moje wyniki sprawiały, że nie dało się tego podważyć.

Czułeś się numerem jeden? Jeżeli robisz to, co kochasz i nie masz przekonania, że jesteś lub będziesz w tym najlepszym, to po co to robić? Nigdy niczego nie udawałem. Od dzieciaka słuchałem dużo muzyki ze Stanów, przesiąknąłem tym. Taka postawa była dla mnie naturalna. Wrocławskie podziemie zawsze było bardzo specyficzne, mało było ekip, które chciało się łączyć i wspierać. Panował tutaj niezdrowy klimat. Podziemie było silne, ale panowało tu zbyt dużo zazdrości i niezdrowej rywalizacji.
Dzisiaj też uważasz się za najlepszego?
Dziś jest już za dużo ciekawych raperów, żeby można było się tak nazwać, ale nadal uważam siebie za jednego z najlepszych. W moim mniemaniu jestem ponadczasowy i kompletny. To się nigdy nie zmieni! Mam wszystko, czego potrzeba – wokal, prezencje, technikę, charyzmę, wyczucie rytmu czy chwytliwe refreny. Myślę, że nadal mam wiele do zaoferowania.