Słoń: „Takie współprace kosztują dziesiątki tysięcy złotych” (WYWIAD)

Slon
fot_litl_szrszn

Ta rozmowa ze Słoniem dotyczy... muzyki. Może brzmi to banalnie, ale w czasach nieustannej gonitwy za plotkami wcale nie jest to takie oczywiste. Bezpośrednim pretekstem do spotkania był krążek Soccer Kick (produkcja: Returnersi), ale nie zabrakło innych tematów.

Nim porozmawiamy o twoim nowym projekcie z Returnersami, chciałbym podpytać o sierpniowy koncert Redmana, na którym byłeś.

Przez pracę, jaką wykonuję, rzadko bywam na koncertach innych wykonawców, więc mnóstwo wydarzeń przelatuje mi obok nosa. Dla mnie ten dzień był głównie okazją do spotkania się z kumplami i imprezowania. Sam koncert mógłby być lepiej poprowadzony. Nie odbieram Redmanowi umiejętności, ale trafiło mu się kilka słabszych momentów. Praca didżeja też nie należała do najlepszych. Liczyłem w ogóle na więcej hitowych kawałków, które mają w sieci jakieś pojebane liczby i przez wiele lat latały na MTV, ale się ich nie doczekałem. Redman natomiast ludziom energię, skakał na scenie, bawił się. To był spoko koncert.

Osoby pokroju Redmana są dla ciebie nadal inspiracją? Jesteś w stanie się czegoś od nich nauczyć?

Cały czas. Redman i Method Man są tutaj dobrymi przykładami. Poprowadzili swoje życia i kariery w taki sposób, w jaki nie zrobiło tego większość amerykańskich raperów. To są goście po pięćdziesiątce, ale dalej chce im się rapować. Jeśli puścisz sobie ostatnią płytę Redmana, to ten typ cały czas napierdala rymy wielokrotne. Zabawy słowem, puenty. Jemu się chce! On chce to robić. Kocha to. To nie jest klepanie kotleta przez starego typa, który chodzi znudzony z jednej strony sceny na drugą, a wszystko, co zarobił, przepierdolił na alkohol i imprezy. Method zainwestował w siebie. W ogóle zobacz, jak on zajebiście wygląda – to nie jest jakiś stary zajazd. Kozacko się starzeje. Chcę być taki sam w ich wieku.

Podobnie jak oni też traktujesz hip-hop jako trampolinę do innych dziedzin sztuki?

Nie wiem, jaki procent, ale podejrzewam, że większość biznesów na świecie powstała dlatego, że ktoś był w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i przede wszystkim z odpowiednimi ludźmi. Stajesz się rozpoznawalny, wokół ciebie coraz częściej kręcą się osoby z różnych dziedzin sztuki, biznesu, sportu... No stary, takich przykładów jest mnóstwo. Syn dyrektora ogromnej firmy produkującej lody był fanem koszykarza z NBA. Któregoś dnia złapał za telefon: Mój syn ma cały pokój wyklejony twoimi plakatami, zróbmy wspólny interes – wyprodukujemy zestaw z twoimi imieniem i nazwiskiem. Cokolwiek. I poszło.

A gdybyśmy się skupili konkretnie na tobie?

Przede wszystkim chciałem inwestować. Kiedy zacząłem zarabiać fajne pieniądze, doszedłem do momentu, w którym chciałem otworzyć pub sygnowany moją ksywą. Niestety przyszedł COVID i pub zdechł. Branża została zdeptana. To miała być moja odskocznia od rapu, ale nie wyszło.

Co zrobiłeś, żeby twoim życiem nie zawładnęły myśli o nieudanej inwestycji?

Mówiąc o pubie, mówię z uprzywilejowanego miejsca, bo dla mnie to był plan b, a dla wielu otwarcie knajpy jest najważniejszym przedsięwzięciem w życiu – ładują wszystkie oszczędności, biorą kredyty. Umoczyłem pieniądze, ale dla mnie to nie był koniec świata, bo cały czas miałem swoje życie dobrze zarabiającego rapera. Oczywiście, że mnie to zabolało, ale nie musiałem nagle iść do pracy na dwa etaty, by spłacić kredyt za lodówki. Moim światem są też gry komputerowe, bo cały czas działamy z ekipą Trippin Bears. Dzięki muzyce poznałem zajebiste osoby ze świata gamingu. Poznałem też twórców filmów, komiksów. Jest na przykład taki gość Szymon Kudrański, z którym nie robi się wywiadów w Dzień Dobry TVN, a jest mistrzem, bo rysuje dla DC i Marvela. Robił dla nich Batmana i Pingwina. Rozmawiam z nim o tym, jak tworzy postacie, gdzie jest ich drugie dno i tak dalej. Jesteśmy w stałym kontakcie i może będziemy coś ze sobą działać.

Slon
fot_litl_szrszn

A o czym rozmawiałeś z Freddym z zespołu Madball?

Często jest tak, że ludzie z wiekiem stają się znudzeni tym, co robią. On tak nie ma. To kolejna osoba, która jest dla mnie wzorem do naśladowania. Ma za sobą kawał historii, ale nie jest przytłoczonym żulem, który bełkocze na scenie. Kocha to, co robi. Gadałem z nim przez dziesięć minut i to była gadka, która... no wiesz, ja przed chwilą byłem jeszcze dzieciakiem, który miał jego nagrania na kasetach, a tu sobie z nim gadam jak z ziomkiem. Pojebane gówno. Pytał się mnie o koncerty w Polsce, nakłady płyt, liczby i w ogóle jak wygląda nasz rynek muzyczny. Okazało się, że w Nowym Jorku mamy wspólnych znajomych, bo Freddy zna Nemsa, który jest na mojej nowej płycie. Powiedziałem mu, że nagrałem też z Ill Billem. O, kurwa, to mój brat – taka była jego reakcja. To są tego typu historie.

Będziesz podejmował próbę nagrania z nim wspólnego kawałka?

Rozmawialiśmy o tym, ale nie chcę zapeszać, bo mam kilka projektów, które miały powstać, ale nie powstały i nie wiem, co się z nimi stanie. Dograłem się kiedyś do rapera z Anglii, który był na trasach koncertowych po całym świecie. Zaprosił mnie do numeru, bo okazało się, że realizatorem jego klipów jest Polak, który mnie słuchał. Nagrałem na jego płytę, ale ona nadal nie wyszła, a to było z osiemnaście miesięcy temu. Tworzyłem z nim, ale gdzie jest ten numer? Mam też kawałek sprzed siedmiu lat ze Snakiem the Ripperem, ale z jakichś przyczyn też się nie ukazał. Kiedyś zostawiłem komentarz Rugged Manowi i on się do mnie odezwał... no ja pierdolę. Z nim też mam kontakt i jest cały czas plan, by coś razem zrobić.

Dzisiaj muzyka gitarowa jest ważną częścią twojej playlisty?

Bardzo ważną. Słucham jej, kupuję merch, zamawiam jakieś pierdoły związane z kapelami, mam od chuja kompaktów i winyli – żyję tym. Powiem ci tak: gdy lata temu startowaliśmy z projektem WSRH, to ziomki ze sceny hardcore'owej przychodziły na nasze koncerty i chciały robić moshpity i skakać na tłum, ale w 2010 roku ludzie tego nie kumali; nie wiedzieli, czym jest moshpit. Musieliśmy w ogóle walczyć o to, by na koncertach hip-hopowych ludzie chcieli skakać. Kilka lat później poszedłem na koncert Denzela Currego i kiedy wszedł na scenę, to wszystkie dzieciaki robiły moshpit – zajebiście, na tym to polega. Dzisiaj to już standard. Nawet Kizo ma kawałek Pogo. Należy jednak pamiętać, że jest to wyniesione ze sceny hardcore-punk.

To ciekawe biorąc pod uwagę, że w latach 90. środowiska hip-hopowe i hardcore'owe się często przecinały.

Hardcore był takim pomostem między ulicą, deskorolką, metalem i rapem. Przecież nim Limp Bizkit osiągnęli sukces na świecie, to były jeszcze takie kapele jak Biohazard, Clawfinger, Dog Eat Dog. W Polsce mieliśmy wyjebaną ekipę Dynamind. Jestem fanem. Ich dwa pierwsze krążki, to jedne z najlepszych płyt, jakie usłyszałem w życiu. Rapowałem, bo oni rapowali. Kiedy usłyszałem kawałek Wojtek zespołu Illusion, to chciałem być jak Guzik z Flapjacka. Też chciałem rapować do gitar, do metalu. Lata mijały, a ja coraz bardziej kumałem i wkręcałem się rap. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że polski rap w kwestii łączenia klimatów – poza kilkoma wyjątkami – był słaby, bo ci ludzie albo chujowo grali metal, albo chujowo rapowali. Dostałem kiedyś propozycję projektu z zespołem, który miał grać moje kawałki w wersjach hardcore'owych, ale zrezygnowałem z tej opcji, mimo że ten zespół był zajebisty. Miałem wrażenie, że tworzymy jakiś relikt; coś mocno boomerskiego. Polecam w ogóle projekt BHP, który jest totalnie świeży. Oni na pewno nie są boomerami.

Byłem na ich koncercie. Dają z siebie bardzo dużo na scenie.

Oni są dzieciakami wychowanymi na takiej muzyce. Ich atutem jest to, że czerpią inspiracje z nu metalu i hardcore'u, a nie są tymi ludźmi, którzy tworzyli scenę dawno temu. Gdyby teraz na przykład Lipa zaczął rapować, to mogłoby to być w chuj złe. Ta granica jest bardzo cienka, łatwo ją przekroczyć i stworzyć coś kiepskiego.

Wspomniałeś wcześniej o kapeli Dog Eat Dog. Słyszałeś, że nasz DJ Plash był z nimi w trasie koncertowej?

Oczywiście, że tak. Przeplach jest chodzącą instytucją hip-hopu. To b-boy, producent, graficiarz i DJ w jednej osobie. Bardzo go szanuję. To żywa legenda polskiego hip-hopu. Mówię to całkowicie serio. On mnie wkręcił w zespół Bad Brains i sprzedał anegdotkę o tym, jak H.R. nagrywał swój wokal do kawałka Sacred Love przez telefon z więzienia.

A ty masz jakieś dobre historie ze świata hardcore'u?

Powiem ci, co mi ostatnio rozjebało łeb. Pierwszym nieoficjalnym hymnem WSRH był antypolicyjny kawałek Pod naciskiem. Kawałek wypłynął do neta, nim wydaliśmy mixtape. Album o takim samym tytule nagrał kilkanaście lat wcześniej zespół Schizma. Jakiś czas temu odezwał się do mnie ziomek z Krakowa, który ma wytwórnię płytową, gdzie wypuszcza hardcore. Robią właśnie płytę Schizmy z coverami, na której pojawi się cała krajowa scena okołometalowa i okołopunkowa. My też tam jesteśmy. Stworzyliśmy remiks Pod naciskiem, który wyprodukował DJ Creon. Zrobiliśmy to. Coś pięknego, bo to twarze polskiego hardcore'a. W ogóle w chuj raperów słucha muzyki gitarowej. Wiem o tym, bo przecinałem się z nimi na koncertach. Nieraz spotykam DJ-a Centa, Jotuze z Grammtika czy Jeżozwierza.

A gdybyście się spotkali w latach 90. w Nowym Jorku, to gdzie byście poszli?

Na pewno do klubu CBGB, bo było to bardzo ważne miejsce. Poza tym Nowy Jork był wtedy obskurnym miejscem, gdzie było niebezpiecznie. To nie było jeszcze miasto skrojone pod turystów. Kiedyś poznałem gościa, który był na koncercie Eminema w New Jersey w czasach, kiedy Eminem był jeszcze w ciężkim podziemiu. Typy w kolejce mówiły do tego gościa: Co tu robisz? Przecież jesteś biały. Więc stary, nie wiem, gdzie bym poszedł. Poza tym ja jestem bardziej z Detroit niż z Nowego Jorku (śmiech).

Slon
fot_litl_szrszn

Swoją drogą – Nowy Jork to ważne miasto w kontekście waszego nowego albumu.

W okresie powstawania płyty byłem tam trzy razy. Któregoś dnia pojechaliśmy sobie na Coney Island i poszliśmy do sklepu Nemsa, który znajduje się 300 metrów od stacji metra. Wchodzimy do środka, a tam on. Oszalałem. Podbiłem do niego i zacząłem opowiadać o sobie. Powiedziałem, skąd przyleciałem, co robię i zaproponowałem wspólny kawałek. Oczywiście dodałem, że zapłacę mu za robotę, bo to żadna żulska akcja pod tytułem w imię hip-hopu. Wydaję mi się, że skumał, że to normalna gadka i że nie jestem jakimś farmazonem. Później kontakt się rozwinął i zaczęliśmy gadać na Instagramie i w końcu temat biznesowy przejął DJ Chwiał z Returnersów. Udało się nagrać. Takie współprace kosztują dziesiątki tysięcy złotych i gdyby nie moi słuchacze, to nie spełniałbym takich marzeń.

Jaki wyglądała z nim praca podczas kręcenia klipu?

Miał obsuwę, ale przyjechał do nas i powiedział, że ma dwie godziny, bo jedzie dalej kręcić program kulinarny z Ghostfacem. W sumie więcej z nim gadałem zanim nagraliśmy kawałek, niż podczas pracy nad teledyskiem.

Gadaliśmy o Nemsie, to teraz o innym gościu na płycie – Ill Bill.

Chyba po prostu napisałem do niego na Instagramie. Dla mnie i Returnersów ta współpraca to spełnienie marzeń. Mieliśmy z nim nagrać przebitkę, dosłownie jedno ujęcie na Brooklynie, ale plan się wysypał. Jego menedżerem jest DJ Eclipse. Chwiał był z nim cały czas w kontakcie. Jeden dzień był więc taki, że cały czas siedzieliśmy na szpilkach, czy się uda, ale nie tym razem. Na projekcie miał być jeszcze Vinnie Paz, ale to był okres, kiedy kończył swoją płytę i nigdzie się nie dogrywał. Chciałbym jeszcze zrobić kilka featów z ludźmi ze Stanów, ale rzeczy, które mi się marzą, są dla mnie nieosiągalne finansowo. Załóżmy, że dajesz komuś 10 tysięcy dolarów za zwrotkę bez teledysku, to chciałbyś, by ci się to zwróciło, a o to trudno, bo kawałek musiałby się stać jakimś viralem. Czyli tak naprawdę wydajesz prawdopodobnie w chuj siana po to, by mieć satysfakcję. W Ameryce, jeśli jest siano, to jest działanie. Pewien menedżer powiedział mi, że jeśli zapłacę, to dostanę zwrotkę w ciągu 24 godzin. No i tak się stało. Proste.

Co to za marzenie, o którym wspomniałeś?

Yelawolf (śmiech). Nie wiem, jaką ma stawkę, ale podejrzewam, że kozacką w chuj. W Stanach jest tak, że jeżeli wjeżdżają komuś na projekt, kto nie jest bardzo wielki, to traktują to jako robotę. I on ci powie tak: Chcę od ciebie 10 tysięcy dolarów za zwrotkę, a jeśli chcesz teledysk, to kolejne 10 tysięcy. Czyli już masz 80 tysięcy złotych. A do tego dochodzą koszta produkcji, miks, master, podróż do nich i tak dalej. Droga zabawa.

Jakie wrażenie zrobił na tobie Nowy Jork?

Pierwszy raz byłem na meczu ligi NHL i... zakochałem się w hokeju. Wkręciłem się na dobre — wykupiłem abonament i regularnie oglądam mecze. Bycie tam i oglądanie tego na żywo to niesamowite przeżycie. Sam Nowy Jork jest niezwykły, choć może mam taki odbiór, bo jestem fanem Ameryki i od zawsze dużo czytałem o jej kulturze i historii. Często czułem się jak na jednym wielkim planie filmowym – mijasz mieszkanie Johna Lennona, za chwilę knajpę Woody’ego Allena, a jeszcze dalej miejsca znane z filmu Goodfellas. Poszliśmy nawet do knajpy, gdzie House of Pain kręcili teledysk do Jump Around i wybuchł mi mózg, że mogę być w tym samym miejscu, co Everlast i Danny Boy 30 lat wcześniej. DJ Taek przed wylotem powiedział, że specjalnie pograł sobie w Spidermana, by jeszcze bardziej się nakręcić i poczuć klimat, a dwa dni później już tam był.

Zdradzisz na koniec jakąś anegdotkę ze studia?

Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy z Returnersami, by działać z nowym materiałem, to gadaliśmy o ksywach i o tym, kogo byśmy chcieli zaprosić. Powiedziałem, że chciałbym nagrać z Chino XL i... dzień później wjechał news, że umarł. Kawałek Wystarczy uśmiech w pierwotnej wersji miał być z Paluchem i na bicie Julasa.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz