TOP 10 najlepszych zagranicznych albumów 2025 roku… do tej pory

cover
Theo Wargo/FilmMagic; Jordan Peck/Getty Images; Alexander Richter

Jak co roku na pewnym etapie robimy pit stop, żeby pochylić się nad muzycznymi highlightami ostatnich miesięcy. To jest więc nasze zestawienie best albums of the year so far, w którym znajdziecie zarówno Bad Bunny’ego czy FKA Twigs, jak i zdecydowanie mniej oczywiste picki.

Czego szczególnie żal spoza kolektywnie wyselekcjonowanej dziesiątki? 2hollisa i Bon Ivera, Ethel Cain z Perverts, HiTechów, Jane Remover, Fancy That od PinkPanthress czy YHWH Nailgun. Na pewno za kontrowersję można uznać pominięcie I AM MUSIC, choć nam w większości bliżej do Life Is Beautiful... Ale nie mamy zamiaru się smucić, tylko zatracić w tym, co najlepsze wśród wybranych płyt.

(kolejność alfabetyczna)

1
Bad Bunny – „DeBÍ TiRAR MáS FOToS”

Powinienem był zrobić więcej zdjęć. Tak na polski przetłumaczylibyśmy tytuł nowego albumu Bad Bunny’ego, czyli najpopularniejszego nieanglojęzycznego artysty na świecie. Ten projekt to reportaż, pamiętnik i manifest w jedynym. To również hołd dla latynoskiej kultury, wyrażony przez nawiązania do klasyków folku, salsy, rumby czy reggaetonu; a także współpracą z nowym pokoleniem latynoskich artystów – Omarem Coutzem, Dei Vu czy Chuwi. Bad Bunny wznosi się na wyżyny wokalne i produkcyjne, nie idąc na kompromisy zarówno brzmieniowe, jak i lirycznie. Cały album jest zarapowany i zaśpiewany w języku hiszpańskim, a konkretnie w jego slangowej, portorykańskiej odmianie. To w żaden sposób nie przeszkadza w odbiorze tego materiału. W opowieść Bad Bunny’ego wkręcimy się, nie rozumiejąc nawet jednego wersu. W jednym z materiałów w newonce, odnotowywaliśmy, że Polacy nie doceniają Bad Bunny’ego. Ogromne zainteresowanie jego koncertem w Warszawie podpowiada nam, że jednak nie mieliśmy racji. Do Polski Portorykańczyk przyjedzie w lipcu przyszłego roku.

2
Backxwash – „Only Dust Remains”

To pieśni osoby, która została przywrócona do życia, ale teraz prześladuje ją sama śmierć – powiedziała o tym materiale Backxwash. Kanadyjska raperka zambijskiego pochodzenia zamyka za sprawą Only Dust Remains trylogię, która w 2020 roku została otwarta krążkiem God Has Nothing to Do With This Leave Him Out of It, a rok później kontynuowana wydawnictwem I Lie Here Buried With My Rings and My Dresses. To jednak właśnie nowy tytuł jest najjaśniejszym punktem całej serii. Znowu dostajemy osadzenie w afrykańskiej duchowości i rytmice, anturażu horrorcore'u czy alt-rapach spod znaku, powiedzmy, clipping. Jest jak zawsze monumentalnie i superintensywnie, ale przy tym – bardziej niż wcześniej – przystępnie, co może mieć związek z tym, że Backxwash wróciła do słuchania popu lat dwutysięcznych. Na przykład do... Irresistable Jessiki Simpson.

3
billy woods – „GOLLIWOG”

Pokaż, kto ma lepszą dyskografię w latach dwudziestych niż billy woods! W 2023 roku raper dostarczył potężne Maps z Kennym Segalem i poprawił We Buy Diabetic Test Strips w duecie Armand Hammer, teraz – wspieramy przez m.in. Conductora Williamsa czy Alchemista – wjeżdża z kolejnym instant klasykiem. Jego nowy materiał ma wpisaną w tytuł XIX-wieczną rasistowską karykaturę z książeczek dla dzieci. I właśnie – billy robi tu kino grozy, ale jest to groza społeczna i afropesymistyczna. Poruszone zostają więc choćby tematy tego, co dzieje się na Bliskim Wschodzie i w Afryce, co jest znacznie bardziej porażające niż jakieś filmowe strachy.

4
DARKSIDE – „Nothing”

Grupa DARKSIDE oferuje najlepsze połączenie muzyki gitarowej oraz elektronicznej ever. W przypadku tegorocznego albumu mówienie o gitarówie to jednak spore uproszczenie. Panowie postanowili zmierzyć się ze swoim charakterystycznym, emblematycznym brzmieniem i klimatem, z którym kojarzeni byli od kilkunastu lat. Nadal jest bardzo nastrojowo i przestrzennie, natomiast na Nothing mocno wybijają się elementy bluesa, country, a nawet popu oraz funku. Krążek charakteryzuje spory wachlarz instrumentów. Przykładowo na S.N.C usłyszymy hipnotyzujący riff na klawinecie, który przywodzi na myśl dziedzictwo Steviego Wondera. Zespół umiejętnie posługuje się tutaj kontrastami, ponieważ melodyjny aspekt projektu stoi w kontrze do jego treści – Nicolás Jaar agonalnym głosem robota opowiada nam o tym, jak potwornym miejscem jest obecnie nasza planeta.

5
Erika de Casier – „Lifetime”

Erika de Casier – za dnia autorka tiktokowych hitów, w nocy autorka sensualnego R&B. Artystka na przestrzeni lat przyzwyczaiła nas do swoich popowych eksperymentów, w których zestawiała minimalistyczną elektronikę z wyrazistymi, tanecznymi beatami. Albumem Lifetime otwiera nowy rozdział w swojej twórczości. Erika zabiera nas w podróż do brzmień przełomu lat 90. i 00. – muzyki przestrzennej, ezoterycznej, idealnej na wolniejsze czasy. Wszystko jest tu rozmyte, trip-hopowe; gdzieś na granicy jawy i snu. To wrażenie dopełnia wokal Eriki – pełen pogłosu, przypominający głos z słuchawki telefonu. Tak brzmiałyby Madonna, Sade i Janet Jackson, gdyby dzieliły jedno ciało; oj, tak.

6
FKA twigs – „EUSEXUA”

W wywiadzie dla Vogue’a FKA twigs określiła tytułową eusexuę jako stan świadomości, w którym można stracić poczucie czasu; moment nicości tuż przed wielkim przypływem inspiracji, kreatywności lub pasji. Tłumaczyła, że to właśnie ten stan wprowadził ją w klimat całego albumu, który łączy Ray of Light, elektronikę końca XX wieku, trip-hop, IDM czy techno. Pewnie do listy gatunków można by dorzucić jeszcze kilka nazw, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, że brytyjska wokalistka wytworzyła własne brzmienie i przełożyła je na jedenaście zróżnicowanych stylowo tracków. Jednocześnie udało jej się w tym wszystkim zachować spójność opowieści oraz rave’owy charakter, które sprawiają, że słuchając EUSEXUA czujemy, że mamy doczynienia z przekminionym albumem, a nie luźnym mixtapem. O tym, jak dobra jest to płyta, niech świadczy fakt, że wielu krytyków zestawia ją z brat Charli XCX.

7
John Glacier – „Like a Ribbon”

John Glacier to reprezentantka nowej fali brytyjskiego alt-rapu. Dorastała w londyńskiej dzielnicy Hackney i to stamtąd czerpie inspiracje. Brzmienie Glacier łączy w sobie rozwiązania charakterystyczne dla Deana Blunta czy Tirzah oraz muzykę jej dzieciństwa – dancehall, r&b, pop, socę. Debiutancka płyta Like A Ribbon, wydana cztery lata po genialnym mixtapie SHILOH, jest zamknięciem procesu, który zaszedł w jej twórczości. Na Like A Ribbon nie usłyszymy braggi, nie ma rozbuchanych beatów czy wpadających w ucho melodii. Usłyszymy za to introspektywne teksty i odwołania do natury. Te ostatnie nabierają mocy tym bardziej, że John zachwyca głębokim głosem i niespiesznym flow. Pod względem brzmienia album jest częścią szerszej tendencji brytyjczyków do przestrzennego, leniwego grania łączącego tradycje muzyki gitarowej i dubu. Wszystko to składa się na świeże, bezwysiłkowe beaty, które udało się wypracować Glacier. Brytyjska alternatywa to ona.

8
MIKE – „Showbiz!”

Kontynuatorów DOOMowej tradycji nie brakuje, natomiast naszym ulubionym – obok Earla Sweatshirta – jest MIKE. Nie bez powodu wspominamy o byłym członku Odd Future. Earl to jeden z najważniejszych mentorów rapera z Brooklynu, zatem na przykładzie tych trzech postaci obserwujemy powstawanie pewnego alt-rapowego drzewa genealogicznego. Wszystkich łączy delivery pozbawione spiny oraz matowy, niski głos. Można odnieść wrażenie, że movement napędzany przez tych artystów nabiera z biegiem lat coraz więcej emocji i mroku, a jednak Showbiz! pozostawia słuchacza z pewnym poczuciem nadziei. Po śmierci matki w 2019 roku – MIKE stanął przed wyzwaniem zredefiniowania swojej rzeczywistości. Na najnowszym krążku pracuje nad pojęciem domu i chyba powoli dochodzi do konkluzji. Zmiany w liryce wybijają się dodatkowo przez urozmaicenie brzmieniowe, ponieważ obok – typowych dla gatunku – hipnotyzujących pętli usłyszymy tutaj wątki cloudowe.

9
Oklou – „choke enough”

Po latach konsekwentnego rozpędzania kariery Oklou (czyta się Okejlu, jakby co) dowiozła dojebany debiut, stanowiący celebrację nostalgii za Y2K; wycyzelowany, sensualny, wróżący przyszłość z przeszłości. Francuzka stworzyła album, który płynnie przechodzi z futurystycznego popu, przez klubowe dźwięki do ambientu. Niesamowite jest to, że choke enough to zarówno wyciskacz łez, jak i niezwykle relaksujący projekt. Oklou śpiewa totalnie na wyjebce, jakby ten bajkowy świat zrobiła tylko i wyłącznie dla siebie.

10
Rainy Miller – „Joseph, What Have You Done?”

Podobno zaczęło się od tego, że Rainy Miller obejrzał dokument BBC o podróży, jaką muzyk country Jim White odbył po amerykańskim Południu. Co prawda Miller nie jest stamtąd, tylko z Lancashire w północno-zachodniej Anglii, ale miasta-duchy, które White odwiedzał na ekranie, wyglądają podobnie i w Stanach, i Wielkiej Brytanii. Album Joseph, What Have You Done? jest hołdem dla tych, którzy w nich pozostali. Miller żeni na nim sypialniane r’n’b, noise i post-burialowy ambient. Przecina mumble z ekspresyjnym wrzaskiem. Rozlicza się z depresją i ponurym – determinowanym przez wszechobecne poczucie wykluczenia – dzieciństwem. Odsłania się tak mocno, że aż robi się nieprzyjemnie. To muzyka z pustych parkingów przy zamkniętych supermarketach i opuszczonych torowisk, po których nie pojedzie już żaden pociąg. Leje deszcz, nic nie widać, jedyne światło to ten neon z Tesco Express. Jest całodobowe, można pójść się ogrzać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.