Nowy album Weny to idealny pretekst do rozmowy. Artysta wraca na scenę po sześciu latach przerwy. Czym zajmował się przez ten czas? Dlaczego zdecydował się nagrać nowy krążek? Jaka jest dziś jego marka? My pytamy, raper odpowiada.
Artykuł pierwotnie ukazał się 24 maja 2025 roku
Poznałeś osobiście Jokę?
Poznaliśmy się w 2016 roku na Open'erze. Graliśmy wspólnie z L.U.C i jego orkiestrą na mainstage. Ja grałem wtedy Salutuj, a Joka wraz z Dabem jakiś numer z repertuaru Kalibra. Już niestety nie pamiętam jaki. Wymieniliśmy ze sobą kilka zdań po koncercie. To tak naprawdę jedyny moment, kiedy mieliśmy okazję porozmawiać. Miał bardzo charakterystyczny głos, od razu go rozpoznałem. Nawet nie musiałem go widzieć, by zorientować się, że to on. Wydał mi się wtedy twardym, dorosłym facetem. To na pewno wielka strata dla muzyki, na której się wychowałem. Poczułem jego śmierć. Przez kilka godzin byłem w szoku, że coś takiego w ogóle się wydarzyło. Informacja spadła na mnie nagle, nie spodziewałem się tego.
Mam wrażenie, że w momentach śmierci artystów łatwo o bezrefleksyjną górnolotność i rozumiem to, ale jesteś w stanie na chłodno ocenić wersy Joki, które pisał? Szczególnie na trzech pierwszych płytach Kalibra.
Nie uważam, że jego kawałki będą przecenione ze względu na to, że zakończył swój żywot. Należy mu się szacunek nie dlatego, że odszedł, ale dlatego, że robił świetną muzykę. Pisał wyjątkowe teksty i potrafił je podać z odpowiednią energią i ładunkiem emocjonalnym. One są na odpowiednim poziomie abstrakcji, momentami są wręcz odklejone od rzeczywistości. Pewnie dużo palili przy robieniu trzech pierwszych płyt. Rzeczy, które są wybitne, nie zawsze muszą być skomplikowane technicznie. Nie stawiam znaku równości między słowami wybitny i skomplikowany, bo niekiedy rzeczy, które z czasem nazywane są wybitnymi, dzieją się przez przypadek.
Tobie zdarzało się pisać pod wpływem środków zmieniających świadomość?
W moim przypadku to alko, weed i haszyk. Nigdy w życiu nie brałem innych narkotyków. Może dlatego, że jako młody człowiek miałem z nimi pospolity kontakt. Wychowałem się na osiedlu, na którym twarde narkotyki były popularne. W zasadzie na każdym kroku można było trafić na strzykawki. Widziałem, co dzieje się z ludźmi po dragach i uważałem to za zły wybór. Nie chciałem tego dla siebie. Mam poczucie, że w naszym showbiznesie jest bardzo dużo narkotyków. Najpierw są miękkie, później twarde, potem nowe. Z czasem one wjeżdżają za mocno i ludzie lądują na detoksach. Widzę to wśród swoich znajomych z branży... Tak, ja też piszę po blancie, bardzo to lubię. Wtedy się izoluję, czas płynie inaczej, inaczej słyszę muzykę. To pomaga mi w procesie kreatywnym.
Zdarza cię dać na płytę tekst, który pisałeś pod wpływem?
Wszystko, co tworzę na haju, muszę przepuścić przez filtr trzeźwego siebie. Kolejnego dnia redaguję – zmieniam słowa, kreślę, dodaje. Nie chcę dawać ludziom bełkotu spalonego człowieka, bo te teksty po paleniu są niedopracowane, spontaniczne, pisane pod wpływem chwili. Można powiedzieć, że zostawiam pierwszą emocję, która jest bardzo ulotna. I szkielet, i resztę buduję w pełni świadomie dookoła niej.
Ugryźmy temat z drugiej strony. Potrafisz wskazać wady, które płyną z palenia marihuany?
Brak koncentracji, luki w pamięci. czasem lenistwo i brak zdyscyplinowania. Miałem dwa okresy, kiedy paliłem codziennie, ale to było bardzo dawno temu. Miałem wtedy z 20 lat.
Czyli mniej więcej w momencie, kiedy wychodziła płyta Wyższe dobro. Tamten krążek realnie zmienił coś w twoim życiu?
Przełożył się na to, że w małym kręgu stałem się postacią rozpoznawalną. Pozwolił mi też zaistnieć w undergroundzie i dzięki niemu zacząłem współpracować z uznanymi raperami i producentami. Otworzył mi kilka furtek. Warto dodać, że to był czas, kiedy mainstreamowi raperzy sprawdzali raperów z podziemia.
Pamiętasz, w jakim nakładzie rozeszła się płyta?
Poszło mniej niż 300 kompaktów. Pamiętam taki koncert w Częstochowie, który grałem pół roku po premierze albumu i dałem organizatorowi 10 płyt, bo stary, to się w ogóle nie sprzedaje. To był czas piractwa, więc ludzie ściągali ją z sieci. Torrenty były czymś powszechnym. Jak materiał wyciekł ze studia, to już dwa dni później był w sieci.
Dotarła do ciebie jakaś opinia o tej płycie ze strony, z której byś się nie spodziewał?
Przeczytałem w Rzeczpospolitej recenzję, co mnie trochę zdziwiło. Nie sądziłem, że ktoś w takim miejscu zainteresuje się płytą jakiegoś gościa z osiedla. Wyczytałem w niej, że niezwykle demonizuje życie, bo zdaniem recenzenta rzeczywistość wygląda inaczej. Podobno za dużo było tam dramatyzowania i przerysowania. Byłem wtedy młodym i ambitnym człowiekiem, więc mnie to ukuło i nieźle zabolało, skoro pamiętam to do dziś (śmiech).
No wiesz – inaczej wygląda rzeczywistość z perspektywy Wilanowa, a inaczej z Bródna.
Też tak uważam, ale chciałem ci coś jeszcze powiedzieć o tej płycie... Strasznie na niej seplenię! Zdecydowanie nie słychać na niej mojej pracy nad dykcją.
Masz jeszcze kontakt ze Smarkim Smarkiem?
Ostatniego SMS-a napisałem do niego w 2017 roku, kiedy wydaliśmy numer 2007, nawiązujący do mojej pierwszej płyty, na której się pojawił. Wysłałem mu ten kawałek i napisałem - elo, dzięki za fajne czasy. Odpisał. Od tamtego czasu nie mieliśmy ze sobą kontaktu, ale przypuszczam, że gdybyśmy się spotkali, to byłoby miło.
Jakim był współpracownikiem?
Mega wyluzowany gość. Był na zupełnie innym biegunie niż ja, bo byłem wtedy typowym zaangażowanym hip-hopowcem. U niego był chillowy vibe. Pamiętam, jak na przykład powiedział mi: A chodź wjebiemy w ten refren słowo >suko<. Żeby nagrać numer Getto przyjechał do Warszawy PKS-em z Gorzowa Wielkopolskiego o godzinie 15, wypił kilka piwek i o 21 wsiadł w autobus powrotny.
W autobus powrotny wsiadłeś i ty, bo wracasz na scenę po 6 latach.
W pewnym momencie stwierdziłem, że muszę się trochę ogarnąć. Stwierdziłem, że pewnie nie będę żył z tantiem do końca życia, bo one w moim przypadku nie są na spoko poziomie. Radia musiałyby mnie grać w bardzo dużej skali, a tak nie jest. Nie chciałem się zamulić, więc zacząłem szukać pracy, a że miałem znajomości ze swojej pierwszej pracy, spotkałem się z chłopakami i dwa miesiące później już zacząłem prace. Pracuję od 9 do 17. Zastanawiałem się, jak mi będzie po 7 latach przerwy, ale okazało się, że już po krótkim czasie, pracowało mi się bardzo dobrze.
To jesteś chyba wyjątkiem, bo raperzy zazwyczaj mówią mi, że trudno im się wraca do pracy po okresie typowego rapowego życia, kiedy robią, co chcą.
Przyznaję, że też myślałem, że będzie to dla mnie trudniejsze. Myślałem, że dostane wpierdol, ale tak nie było.
Z czego to wynika? Z pokory?
Być może z pokory, ale może i z tego, że bardzo szybko uświadomiłem sobie, że i tak przyjdzie moment, kiedy będę musiał wrócić do pracy. Myślałem o tym nawet wtedy, kiedy żyłem tylko z rapu. To było prawie pewne – no, chyba że zrobiłbym ogromny hit, który ustawiłby mnie do końca życia. Nic takiego się nie wydarzyło. Przyznaję, że dużo trudniejsze było szukanie pracy niż fakt, że będę musiał wstawać o 7. Nie zmieniłem radykalnie swojego trybu życia. Nie musiałem porzucić swoich nawyków, bo nie leciałem opór w melanż, tylko żyłem normalnie i raczej zdrowo.
Czym się zajmujesz?
Sprzedaję testy psychometryczne w rekrutacji, czyli zawsze jest to sprzedaż i rekrutacja. Firma, w której pracuję to Staffly. Można powiedzieć, że wróciłem po 7 latach do branży, którą znałem, gdy pracowałem w GoldenLine. Na początku nie miałem przestrzeni do robienia muzyki i nawet przeszła mi przez głowę myśl, że nie będę jej robił już nigdy. Szczerze ci powiem, że zakładałem, że już nie będę nagrywał płyt, bo mam swój wiek; bo muszę zająć się innymi rzeczami... Pomyliłem się, ale odłożyłem mikrofon na kołek na długi czas. Przez około 3 lata w ogóle nie zajmowałem się muzyką.
Co takiego się wydarzyło, że jednak postanowiłeś wrócić?
Odezwał się do mnie Amatowsky, że ma mocne beaty i że może byśmy coś zrobili wspólnie, bo dawno nie słyszał mojej muzyki. Trochę się zastanawiałem, ale uznałem, że czemu nie. To były wakacje. Pomyślałem sobie, że jest ciepło, nie muszę ruszać się z domu, wypijemy kilka piwek, nagramy jakieś głupoty. Spoko. Zaczęliśmy nagrywać i po pierwszym weekendzie mieliśmy pięć numerów. Tego albumu autentycznie miało nie być.
No właśnie chciałem zapytać, czy tekst o tym, że tego albumu miało nie być, to nie typowa marketingowa gadka dla zwrócenia uwagi.
Naprawdę nie zakładałem, że nagram płytę. Taka myśl przyszła mi dopiero, w momencie, kiedy przekuliśmy szkice kawałków w szkielety. Wtedy pomyślałem, że nagramy może jakąś EP-kę z kilkoma numerami, bo fajnie mi się rapuję, ale to tylko tyle. Uznałem, że fajnie robi mi się muzykę i odzyskałem zajawkę, której brakowało mi od dawna. W tamtym czasie nie zależało mi na wydawaniu płyty, pchaniu jej do ludzi i tej całej machinie promocyjnej. Kiedy skończyliśmy nowy album, zadzwoniłem w kilka miejsc i okazało się, że są możliwości, by wydać go przed wakacjami.
Ale z czasem uznałeś, że jednak chcesz ją wydać i promować. Nie wierzę, że nie zależy ci na dobrej sprzedaży i graniu koncertów.
Bardziej zależało mi na tym, by zrobić płytę w momencie, gdy wiedziałem, że mam kawałki, które mi się podobają. Tutaj zadziałał mechanizm, do którego zawsze byłem przyzwyczajony. Mam numery, które w moim odczuciu są fajne, więc chcę się nimi podzielić. Zdaję sobie sprawę, że stadionów z tym materiałem nie będę grał, średnio chcę mi się jeździć po małych miejscach, bo już to robiłem i mam inne oczekiwania względem życia, ale pewnie kilka koncertów zagram. Jednak w tej chwili są to dla mnie rzeczy wtórne i śmieję się, że im jestem bliżej procesu wydawniczego płyty, a dalej od tworzenia w studiu, tym mniej mi się chcę ją wydawać.
Jaka jest siła – muszę to nazwać w ten sposób – twojej marki na rynku muzycznym w 2025 roku?
Żadna. Absolutnie żadna.
Bez kokieterii proszę.
No stary, ja przez 6 lat nie wydawałem muzyki. Nie było mnie w mediach społecznościowych, które przez ten czas bardzo się zmieniły. Zmienił się też sposób, w jaki ludzie słuchają muzyki czy trend, jakiej słuchają. Naprawdę uważam, że nie mam żadnej marki, a gdybym miał ją wyrabiać i celować w potraktowanie swojej muzyki jako produktu, to musiałbym ją wyrabiać od zera. Zdaję sobie sprawę z tego, że Wytrych nie osiągnie sukcesu komercyjnego na poziomie Dalekich zbliżeń czy Nowej ziemi.
W takim razie – co z tymi wszystkimi płytami, które wydałeś? One dziś nic nie znaczą?
Słuchacze, których mam kilkaset, może kilka tysięcy, pamiętają moje albumy, ale jeżeli miałbym poświęcać swój czas, uwagę i środki na to, by popularyzować moją muzykę, to musiałbym zbudować markę. Nie zależy mi na tym, by moja muzyka była popularna w bardzo szerokim gronie. Zdecydowanie wolę robić muzykę na swoich warunkach i nie kalkulować czy ona osiągnie sukces komercyjny. Wolność wynikająca z tego daje mi prawdziwą i namacalną przyjemność. Nie mam zamiaru uginać się pod nowe trendy tylko po to, by pozyskiwać nowych słuchaczy. Mam poczucie, że dziś raperzy pozyskują odbiorców nie poprzez tworzenie wartościowej muzyki, tylko przez tworzenie łatwego w odbiorze i przyswajalnego contentu. Nie mam zamiaru tańczyć i śpiewać na TikToku, bo byłbym nieautentyczny, a te wszystkie działania i tak nie doprowadziłyby mnie do sukcesu komercyjnego. Wolę nie robić z siebie głupca, tylko tworzyć jakościową muzykę. To ona ma świadczyć o mojej marce. Uważam, że niemal zawsze szedłem pod prąd. Nigdy nie tworzyłem muzyki pod trendy. Dalej chcę to robić.
Na takie słowa może sobie pozwolić chyba tylko ktoś, kto jest zabezpieczony finansowo.
Oczywiście, że tak. To daje mi ogromny komfort. Dzięki temu mogę promować płytę na swoich warunkach, w zgodzie z sobą. Nie określa tego, co robię i jak robię konieczność osiągniecia sukcesu komercyjnego. Widzę swoich znajomych z branży, którzy są w innej sytuacji i nie podoba mi się ich zachowanie, bo jest sztuczne. Próbują na siłę. Czasem nawet smutno mi się na nich patrzy. Cieszę się, że ja tego nie muszę robić.
Ale też byłeś kiedyś jednym z nich i robiłeś choćby na Instagramie rzeczy różne. Masz poczucie, że się do niektórych współprac zmuszałeś?
Absolutnie tak. Nie powiem, że się tego wstydzę, bo nie wstydzę się, że zarabiałem pieniądze, bazując na swojej pozycji na rynku, którą wypracowałem dzięki muzyce, ale są to rzeczy, których nie zrobiłbym ponownie.
Dlaczego z tego zrezygnowałeś?
W pewnym momencie przestałem się z tym czuć dobrze. Mogłem robić kampanie i współprace, ale wiedziałem, że to też nie potrwa wiecznie. To też było uginanie się, bo musiałem robić zdjęcie, którego normalnie bym nie wstawił na Instagram, bo – będę dla siebie brutalny – było żałosne. Ale z drugiej strony – wstawienie zdjęcia na Instagram równało się dla mnie zarobkiem rzędu miesięcznej pensji, więc głupio byłoby tego nie robić. Traktowałem to jako przywilej, nie wstydziłem się tego.
Czułeś presje słuchaczy, którzy pisali ci, że to jest słabe?
Czytałem negatywne komentarze, ale czy pisali je moi słuchacze, już nie weryfikowałem. Najważniejsze w tej sytuacji było, że to ja czułem się z tym źle. To było dla mnie ważniejsze niż opinia nawet zagorzałych słuchaczy. Na koniec dnia to ja się kładę spać ze swoim sumieniem i ani sumienie słuchaczy, ani przypadkowych obserwujących, nie jest dla mnie wyznacznikiem tego, co i jak powinienem robić.
Komentarze 0