Ten sezon Formuły 1 zostanie zapamiętany jako najbardziej szalony w erze hybrydowej, a może i tym millenium. Niestety, częściowo z powodów, których wolelibyśmy nie mieć, ale pandemia rządzi się swoimi prawami. Trzeci kierowca otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa, a jako że był nim Lewis Hamilton, uruchomiła się prawdziwa lawina zdarzeń w padoku F1.
Brytyjczyk był testowany trzykrotnie przez cały tydzień w Bahrajnie. To kraj, w którym restrykcje są dosyć mocne i nie ma opcji dostania się tam nawet z wątpliwym wynikiem testu. Lądujesz na lotnisku? Zapraszamy do testu. 80 dolarów i szybko do hotelu - aż nie będzie wyniku. Każda osoba związana z F1 musiała przez to przejść.
Wszystkie testy Lewisa Hamiltona w poprzednim tygodniu były negatywne. W poniedziałek obudził się jednak z lekkimi symptomami, a dodatkowo z Wielkiej Brytanii przyszły niepokojące wieści. Jedna z osób, z którymi kierowca Mercedesa widział się przed wylotem, otrzymała pozytywny wynik. To oczywiście doprowadziło do kolejnego testu, a ten już dał wynik pozytywny. Oczywiście, dla pewności, powtórzono procedurę, a kiedy drugi również był dodatni, Hamilton został skierowany na kwarantannę. Przepisy Bahrajnu i tak mówią o ponownym teście po 10 dniach pobytu w kraju, więc nawet bez symptomów sytuacja byłaby bliźniacza. Jednak to dało więcej czasu Mercedesowi na reakcję i znalezienie zastępstwa.
KIEROWCA SCHRODINGERA
Ten podtytuł to trochę śmiech przez łzy, szczególnie dla kierowców rezerwowych Mercedesa. Przed sezonem też zdawało się, że Stoffel Vandoorne i Esteban Gutierrez nogi Boga złapali. McLaren i Racing Point byli bez rezerwy, więc dogadali się z Toto Wolffem, że w razie czego użyczy im kierowców. Tylko w całej tej sytuacji zapomniał o tym, że fizycznie to tylko jeden z nich może ewentualnie wystąpić w wyścigu. Po zmianie przepisów ekipa z Brackley zapomniała, że Esteban utracił superlicencję przez brak jazdy bolidem i musiałby wykonać przejazd testowy autem, co najmniej 300 kilometrów. Przy tak napiętym grafiku nie było na to najmniejszej możliwości, więc kiedy niedysponowany był Sergio Perez, pozostał tylko Vandoorne. Belg w tym czasie ścigał się w swojej macierzystej serii, Formule E, i w ten piękny sposób Racing Point został z tak zwaną ręką w nocniku.
Finalnie postanowili sięgnąć po Nico Hulkenberga, który pozostał kierowcą rezerwowym ekipy i kiedy niedysponowany był Lance Stroll został ściągnięty na tor w trybie pilnym. Pomimo tego, że Vandoorne się na nim znajdował. To był pierwszy znak, że coś tutaj chyba nie gra. Cały świat Formuły 1 z wielkim poruszeniem obserwował te ruchy personalne wykonywane przez zespoły, kto gdzie ewentualnie może kogoś zastąpić. Tu Kubica w Alfie, tutaj Buemi w Red Bullu… Prawda była jednak taka, że kiedy trzeba było postawić na rezerwowego, to nikt nie chciał tego zrobić przez wzgląd na małą ilość jazd. Testy ograniczono do minimum i ich jedyne spotkania z bolidami to symulator albo jeden-dwa przejazdy w sezonie. Wbrew pozorom to też nie jest zdrowe dla Formuły 1. Szczególnie przy tak szalonym sezonie. Testy przed sezonem skrócono do 3 dni, tłumacząc to cięciem kosztów. Powód jest jasny i trudno z nim polemizować, F1 obecnie generuje straty, ale to oczywiście kwestia przejściowa. Tylko zapominamy o tym, że pojawiają się nowi kierowcy w stawce, a część zmienia zespoły. 2021 może być najtrudniejszym rokiem do zadebiutowania na gridzie.
Wracając jednak do tematu - ostatecznie okazało się, ile warta jest instytucja kierowcy rezerwowego właśnie po pozytywnym teście Hamiltona. Vandoorne przebywał w Walencji na teście Formuły E. Natomiast kończył go w poniedziałek i tak czy siak miał dołączyć do zespołu w Bahrajnie. Było to zaplanowane jeszcze przed zaistniałą sytuacją. W tym momencie logicznym wydawało się postawienie na Belga. Pozostawał w formie, przeleciał z Mercedesem połowę sezonu po świecie i był w stawce nie tak dawno temu. Czekaliśmy więc na ogłoszenie 23. kierowcy w tym sezonie, po tym jak Haas potwierdził Pietro Fittipaldiego w miejsce Romaina Grosjeana.
TOTO WOLI SWOJEGO JUNIORA
W szefostwie Mercedesa zdania były jednak odmienne. Vandoorne nie był wcale pierwszym wyborem i to antycypowała większość dziennikarzy. Oczy całego świata F1 wcale nie patrzyły na logiczny wybór Belga, a skierowały się na garaż Williamsa. Przy okazji pozytywnego wyniku Pereza spekulowano, że to właśnie George Russell mógłby go zastąpić. Finalnie ten temat jednak upadł i wyglądało na to, że nie ma możliwości zastąpienia kogokolwiek będąc pod kontraktem z inną ekipą. Kiedy jednak chodziło o zespół fabryczny Toto Wolff poruszył niebo i ziemię, aby dostać tego kierowcę, którego potrzebował.
Russell to przede wszystkim junior Mercedesa. Już przed tym sezonem spekulowano, czy zastąpi Valtteriego Bottasa, ale kontrakt w Williamsie na to nie pozwolił. Poza tym utrzymanie statusu quo na ten rok było na rękę całej ekipie Srebrnych Strzał. Natomiast Brytyjczyk pozostaje w ścisłych stosunkach z Brackley, co jakiś czas testując ich bolid. W całym nieszczęściu, które dotknęło Hamiltona pojawiła się opcja na sprawdzenie swojego „next big thing” w warunkach bojowych. Toto Wolff skontaktował się z nowymi właścicielami Williamsa i dogadał zamianę, która była mocno oczekiwana przez wszystkich. Russell dostał zielone światło i tym samym wyrzucił przez okno nadzieje Vandoorne’a.
Z jednej strony trudno się Mercedesowi dziwić. Rusell jest wyjeżdżony, ma za sobą drugi pełny sezon w F1. Z drugiej, tak po ludzku szkoda Belga. Miał teoretycznie trzy okazje, gdzie mógł się wykazać i wskoczyć do stawki, a praktycznie nie był tego nawet blisko. Trudno się w sumie dziwić szefowi Mercedesa, że woli postawić na swojego juniora wciąż będącego w stawce niż na byłego kierowcę Formuły 1, który zapamiętany został z tego, że Alonso wygrał z nim kwalifikacje 21-0.
ZERO PRESJI, DZIECIAKU
Russell to facet z sukcesami w seriach juniorskich. Wystarczy przypomnieć, że najwyższe i najważniejsze serie juniorskie, czyli GP3 (obecnie F3) oraz F2 wygrał w swoim pierwszym sezonie startów. Lista ludzi mogąca poszczycić się takim osiągnięciem jest bardzo krótka. Jasne, Brytyjczyk nadal nie zdobył punktu w Formule 1. Dodatkowo oczywiście powstało z tym pełno memów i to jeden z ulubionych żartów formułowych memiarzy. Czasami w naszym kraju można nadal spotkać się z dziwną wrogością oraz agresją skierowaną w stronę kierowcy Williamsa, ale taki element nie zasługuje nawet na dłuższe pochylanie się nad nim.
Russell ścigał się pod presją, inaczej nie zostajesz mistrzem. Natomiast to, co czeka go w ten weekend, jest poza wszelką skalą, jaką zna. Cały świat F1 będzie dokładnie patrzeć na bolid Mercedesa z numerem 63. Każdy błąd, każda niedoskonałość czy niezdobyta pozycja w kwalifikacjach będzie wytykana i głośno komentowana. Już treningi będą przez niektórych traktowane jak wyrocznia.
Brytyjczyk jest na musiku, to typowa sytuacja „make or break”. Jeżeli pokaże się z dobrej strony może zdecydowanie umocnić swoją pozycję na najbliższe lata, a osłabić pozycję Bottasa. Jeżeli popełni błąd eliminujący go z wyścigu to przyszły rok może być ostatnim w Formule 1. To bardzo trudna sytuacja i Russell musi z niej wyjść obronną ręką, jeżeli jego celem jest fotel w Mercedesie. Dodatkowo nakłada to także presję na Bottasa, który nie powinien przegrać z chłopakiem wchodzącym z marszu do nowego samochodu.
Najciekawsza rozgrywka w Mercedesie od czasu sezonu 2016 odbywa się właśnie na naszych oczach.
WSZYSCY ZAPOMNIELI O AITKENIE
Oczywiście, że Mercedes swoimi decyzjami elektryzuje najbardziej. Haas ogłosił kierowców na nowy sezon, a to zostało przyćmione wyborem rezerwy za Hamiltona. To pokazuje jak wielką marką stał się zespół z Brackley i jakie znaczenie ma dla całej F1. Jednak, tak samo zadziałało ogłoszenie Micka Schumachera i Nikity Mazepina dla Jacka Aitkena. Momentalnie wszyscy pozapominali, że przecież Russell jeździł w Williamsie i tam pozostał wolny fotel. Mało tego, to właśnie ekipa z Grove pierwsza poinformowała, że Aitken zastąpi Russella, ale trochę nikt tego nie zauważył. To z jednej strony dobrze dla niego. Dużo mniejsza presja, bo niestety to tylko Williams, a ten nikogo praktycznie już nie interesuje, kiedy George ma kombinezon z trójramienną gwiazdą.
Jack Aitken swoją drogą jest ciekawym przypadkiem. Odszedł przed tym sezonem z juniorskiego programu Renault. Ciężko powiedzieć, czy spodziewał się co się święci i wyczuł pismo nosem. Natomiast kolejka do miejsca we francuskiej ekipie jest bardzo długa i Brytyjczyk doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Finalnie wylądował w Williamsie, co było swego rodzaju zaskoczeniem. Większość ludzi nie rozumiała zbytnio tego podejścia. Aitken ma już 25 lat, więc w kategoriach F1 daleko mu do juniora. Dodatkowo poszedł do zespołu zaczopowanego. Latifi ma pieniądze, Russell to junior Mercedesa. Zdobycie miejsca w Willimasie obecnie oznacza albo dobre układy z Mercedesem, albo gruby portfel. Tymczasem absolutnie z zaskoczenia pojawiła się dla niego opcja zastąpienia George’a Russella. Trudno mi sobie wyobrazić aby to miało się przerodzić w przyszłe miejsce w stawce. Aitken raczej nie ma „papierów” na ściganie się na najwyższym poziomie. I słowo w cudzysłowie możecie traktować dwojako.
To będzie absolutnie pasjonujący weekend. Dwóch debiutantów w F1 i Russell w Mercedesie zwiastują dużo ciekawych historii i szczerze mówiąc, już nie mogę się doczekać. Polecam dokładnie przyglądać się poczynaniom Russella. W jakimś stopniu przekonamy się czy brytyjskie media mają rację upatrując w nim przyszłego mistrza świata i kierowcę formatu Hamiltona czy Verstappena.
