Gwiazda Sukcesji i filmu Wybraniec, gdzie gra mentora młodego Donalda Trumpa, ma opinię pretensjonalnego, bucowatego karierowicza, który wczuwa się w role, jakby obsadzał go sam Szekspir. A jest po prostu gościem, któremu bardzo zależy.
Artykuł pierwotnie ukazał się w kwietniu 2023 roku
Rola w Sukcesji przyniosła mu wyczekiwane nagrody, zachwyty, pozycję w branży, cały ten splendor. Ale za sławę zapłacił gębą. Przyklejono mu łatkę intensywnego, trudnego typa, który nie zna się na żartach, nie ma do siebie dystansu, wszystko traktuje zbyt poważnie, a o aktorstwie opowiada z nieznośną emfazą. Co tak bardzo drażni w Jeremym Strongu?
Na przykład to, że w wywiadach żongluje cytatami z prac Junga, powieści Kafki, piosenek Dylana. Jedni widzą w tym imponujący popis erudycji, inni – przerost ego nad treścią, klasyczny przykład arogancji zwykłego pozera. O tym, jak pracuje nad rolą, krążą już niemal legendy. Że stosuje tę mityczną metodę polegającą na całkowitym zespoleniu z postacią. Że podprowadza kostiumy z garderoby, by być swoim bohaterem również poza planem. Wreszcie – że izoluje się od reszty obsady, nie szuka kolegów, nie uczestniczy w small talku. Uchodzi za egzaltowanego dziwaka, który naczytał się filozofów i zgrywa intelektualistę. Jest ambitny, pewnie ponad normę. Zdeterminowany, być może bardziej niż większość. Poświęcony swojej pracy bez reszty, co ma być śmieszne, bo przecież tylko gra w serialu.
Jeremy Strong wkurza tak wiele osób, bo traktuje siebie i to co robi bardzo poważnie, a świat woli celebrować wyluzowanych bon vivantów, którym sukces przydarzył się trochę mimo woli, i romantyzować talent stawiany w opozycji do żmudnej i ciężkiej pracy. Jeremy Strong bardzo długo pracował, by wreszcie zagrać taką postać jak Kendall Roy. Tymczasem złośliwi w jego determinacji widzą wyrachowanie, a w zaangażowaniu – niezdrową napinkę.
Być jak Kendall Roy
Po zakończeniu zdjęć do pierwszego sezonu powiedział mi: „Wiesz, mam nadzieję, że ludzie nie zobaczą w tym serialu komedii”. Odpowiedziałem, że przecież ten serial jest komedią. Był przekonany, że żartuję – w rozmowie z The New Yorker wspominał Kieran Culkin, który gra ze Strongiem w Sukcesji. Właśnie dlatego obsadziliśmy go w tej roli. Nie gra jak w komedii, gra jakby był Hamletem – dodawał w tym samym materiale Adam McKay, producent serialu HBO. Osiąga wspaniałe efekty, ale martwi mnie, co robi sobie. Jakie wstrząsy sobie funduje, by przygotować się do roli – mówił Brian Cox, serialowy ojciec.
Dla mnie to kwestia życia i śmierci. Traktuję Kendalla tak poważnie, jak traktuję własne życie – potwierdzał sam Jeremy Strong. Nie ma przesady w plotkach o jego przesadzie. Jeremy Strong jest aktorem na 300 procent, kompletnie poświęca się swojej postaci, robi głęboki research, buduje bohatera wraz ze scenarzystami, jest zaangażowany na każdym etapie pracy nad postacią. Myśli i czuje jak swój bohater. Nawet nosi się jak on, bo gdy kręcili trzeci sezon Sukcesji, podobno wszędzie chodził w sztruksowej kurtce – tej samej, którą w tej serii nosi Kendall Roy.
Potężny, wręcz ostentacyjny wisior, który Kendall zakłada na imprezę z okazji swoich 40. urodzin? To Strong zaproponował, by obwiesić jubilata biżuterią ze wspólnej kolekcji artysty Rashida Johnsona i projektantki Liz Swig. Do czwartego sezonu zamówił specjalnie zaprojektowany model okularów słonecznych luksusowej marki Jacques Marie Mage. Ma spory wpływ na to, co Kendall mówi, choć koledzy z planu podejrzewają, że w improwizacji Stronga nie ma nic spontanicznego, że to wszystko wymyślone wcześniej i przećwiczone, a Strong jedynie udaje, że szyje na poczekaniu. Ma też żelazne zasady, których trzyma się na planie. Nie spoufala się z resztą obsady, bo uważa, że relacje koleżeńskie mogłyby rozrzedzić napięcie między bohaterami widoczne na ekranie. Unika zwłaszcza Briana Coxa, który w Sukcesji gra despotycznego, okrutnego patriarchę i potentata rynku mediowego, Logana Roya. Wszystko, co opowiada o swojej postaci w wywiadach, świadczy o tym, że jest znakomicie przygotowany. To zresztą widać. Jego Kendall jest jednym z najbardziej wyrazistych bohaterów, jakich widziała współczesna telewizja. A na początku nie chciał go zagrać.
Żenuje i wzrusza
Gdy Adam MacKay, z którym znał się z planu The Big Short, pokazał mu scenariusz nowego serialu i poprosił, by wskazał bohatera, którego chciałby zagrać, Strong wybrał Romana, bo uznał, że sporą frajdą będzie wcielić się w rozpuszczonego dupka. Tę rolę dostał jednak Kieran Culkin, ale Stronga i tak zaproszono na casting.
Już przed przesłuchaniami przeczytał o miliarderach i kulisach pracy w wielkich korporacjach wszystko, co wpadło mu w ręce. Z biografii magnata mediowego Ruperta Murdocha dowiedział się, że jego syn, James, wiąże buty bardzo ciasno, więc poszedł na casting z zaciśniętymi sznurówkami. Jesse Armstrong wspomina, że początkowo Strong był okropnym sztywniakiem, dopiero gdy odrobinę wyluzował, zobaczyli w nim Kendalla Roya.
Dla mniej zorientowanych: Jeremy Strong gra potencjalnego sukcesora, ma największe szanse przejąć władzę w rodzinnym imperium, przynajmniej dopóki nie wypowiada ojcu wojny. Kendall Roy to postać tragiczna. Złamany idealista. Nałogowiec w leczeniu. Facet, który chce być synem swojego ojca, pragnie akceptacji i potwierdzenia, że spełnił wszystkiego oczekiwania Roya seniora. Z drugiej strony bardzo nie chce być swoim ojcem, potrzebuje autonomii, idzie na wojnę z głową wpływowego klanu, bo tylko tak może podkreślić, że jest samodzielną, niezależną jednostką. Że zapracował, zasłużył, a nie dostał w prezencie od tatusia. Kendall Roy patrzy nieobecnym wzrokiem, ale w środku przeżywa permanentny konflikt. Jest w nim lęk i brawura, uprzywilejowanie i poczucie niższości, pewność siebie i kompleksy. Wzbudza współczucie i jednocześnie żenuje.
Gdy w pierwszym sezonie rapuje na urodzinach ojca? Cringe. Gdy organizuje imprezę urodzinową, na którą wchodzi się przez wielką macicę, żeby wszyscy zrozumieli wagę jego narodzin? Cringe do kwadratu. Gdy w ostatnim odcinku trzeciego sezonu przeżywa załamanie nerwowe, rozpada się targany wyrzutami sumienia, bo doprowadził do śmierci przypadkowego chłopaka? Wzruszenie. To potężna scena i można kpić z Jeremy’ego Stronga, że traktuje swojego bohatera zbyt serio, ale gdyby nie to poważne podejście do sprawy, być może nie tylko ten wspomniany fragment, ale w ogóle cała Sukcesja nie byłaby serialem tak świetnym.
Kendall Roy jest wybitną kreacją, która katapultuje Stronga do czołówki Hollywood. Jeśli postać przechodzi przez mękę, a ty chcesz by publiczność to poczuła, nie możesz traktować siebie pobłażliwie – tłumaczył w rozmowie z The Guardian. Wierzę – i być może jest to błędne przekonanie – że musi cię to coś kosztować. Powinno być ciężko. Gniew Kendalla, jego cierpienie, pogarda, wstyd, poczucie nieadekwatności – to wszystko jest również moje.
Nie taki Strong straszny, jak o nim piszą
Jeremy Strong nie ukrywa, że na czas zdjęć przestaje być sobą, nie wychodzi z postaci w przerwach pomiędzy ujęciami – to jest ta słynna metoda, która wymaga, by nie tyle grać, co stać się. I on się staje. Tak pracowało wielu przed nim, z metody korzysta wielu mu współczesnych. Daniel Day-Lewis prawie zagłodził się na planie Ballady o Jacku i Rose i sam zbudował sobie kanu, którym pływa w filmie Ostatni Mohikanin. Ale z Daniela Day-Lewisa się tak nie śmieją, jak szydzili z Jeremy’ego Stronga, gdy dwa lata temu ukazał się cytowany wcześniej materiał w The New Yorker.
Każda z wykorzystanych wypowiedzi osób, które ze Strongiem pracowały lub pracują, jak Kieran Culkin, Brian Cox czy reżyser Aaron Sorkin, brzmi jak niezła anegdota o nieszkodliwych dziwactwach nadgorliwego kujona. To żadna zbrodnia nie znać się na żartach. Anegdotyczny ton opowieści jednak niknie, bo zebrane w całość wyznania kolegów zostały wykorzystane, by stworzyć tendencyjny portret zapatrzonego w siebie bubka, z którym nie da się pracować. Autor artykułu przywołuje różne historie. Że gdy Strong grał aktywistę w filmie Proces siódemki z Chicago, poprosił reżysera Aarona Sorkina, by prysnęli mu w twarz prawdziwym gazem pieprzowym (nie prysnęli). W Sędzi naprzykrzał się scenografce, żądając dodatkowych rekwizytów, które miały pomóc mu lepiej wejść w rolę osoby z niepełnosprawnością intelektualną (nie dostał). Na studiach prawie doprowadził do bankructwa uniwersytecki teatr o stuletniej tradycji, bo chciał spędzić parę godzin z Alem Pacino, którego ściągnął na gościnny wykład (teatr nie upadł). Na rozdanie Emmy, gdzie odbierał nagrodę za rolę w Sukcesji, poszedł w niedbale przewiązanej muszce, więc wyglądał niemal identycznie jak jego największy idol Daniel Day-Lewis, gdy odbierał Oscara za Moją lewą stopę (sprawdziłam, bez przesady z tym podobieństwem).
Gdy autor artykułu uprzedził Stronga, że będzie rozmawiał z jego sławnymi przyjaciółmi, aktor miał przekazać numer dziennikarza znajomym i poprosić, by to oni wykonali telefon i opowiedzieli coś o Strongu – bo ma obsesję na swoim punkcie i chce za wszelką cenę kontrolować wszystko, co o nim mówią. Z tekstu wynika też, że Strong przyjaźni się z wpływowymi osobami z branży, bo zna moc efektywnego networkingu, w domyśle: jest dwulicowym karierowiczem. Sorkin po publikacji artykułu przepraszał i zarzekał się, że nie miał pojęcia, iż bierze udział w tak podłym ataku na aktora. Stronga bronili też Adam McKay, Anne Hathaway i Jessica Chastain. Bolało. Czułem się jak głupek – mówił aktor w Variety i dodawał, że ten materiał to jego 15 minut wstydu.
Małe role, duże filmy
Artykuł dotknął go krzywdzącą manipulacją, ale Strong zaznacza, że nie zamierza niczego zmieniać. Pozostaje bezkompromisowy, w pracy na planie, w podejściu do wykonywanego zawodu, w rozmowach z mediami. Gdy poszedł do talk show Stephena Colberta, nie poddał się specyfice formatu, w którym wypada się wdzięczyć, sypać anegdotami z prywatnego życia i odpowiadać prowadzącemu celnymi ripostami. Szybko, w punkt, bez perorowania i cytatów z poważnych poetów. Strong odpowiada długo, wyczerpująco, a pytania są merytoryczne, bo ewidentnie Colbert dostosował formę rozmowy do charakteru gościa. Czy publiczność się obraziła, bo nie dostała tego co zwykle?
Przeciwnie – wywiad chwalono za klasę i głębię. Z tego czy innych rozmów z Jeremym Strongiem niekoniecznie wynika, że jest bezdusznym karierowiczem. Raczej, że jest facetem szczerze zakochanym w kinie, który ma odwagę przyznać publicznie, że aktorstwo to miłość jego życia, pasja i powołanie. Część dzieciństwa spędził na biednym osiedlu w Bostonie, ojciec pracował w poprawczaku, matka była pielęgniarką w hospicjum. Rodzina przeprowadziła się w pewnym momencie do lepszej okolicy, ale za wakacyjną atrakcję wciąż robił ustawiony za domem kajak, w którym Strong wraz bratem odbywali wyimaginowane wycieczki, bo rodziców nie było stać na prawdziwe wczasy. To jednak w tej lepszej dzielnicy działał dziecięcy teatr, w którym Strong grał pierwsze role. A jako nastolatek zatrudniał się na planach filmowych, najlepiej w produkcjach realizowanych z udziałem jego największych idoli. Tak, był stażystą u ogrodnika, ale to był ogrodnik pracujący przy filmie z Danielem Day-Lewisem. Trzymał mikrofon, gdy stażował u dźwiękowców – ale do tego mikrofonu mówił Anthony Hopkins, a film reżyserował Steven Spielberg. Pytany, jakim cudem dostawał te wszystkie staże i drobne fuchy u samych największych, choć nie wychowywał się w Los Angeles, a jego rodzina nie ma żadnych znajomości w branży filmowej, odpowiada po prostu: Pisałem listy.
To dzięki praktykom na planach dostał referencje, które pomogły mu zdobyć stypendium na Yale. Może cytowanie innych jest częścią mojej zbroi. Nie pochodzę z rodziny świetnie wykształconych, ale z takiej o wysokiej inteligencji emocjonalnej, obecnej i empatycznej. Mimo to gdy zacząłem studia na Yale, czułem konieczność kompensaty. Tak sobie radziłem z nowym środowiskiem, tak szukałem sobie w nim miejsca – opowiadał w wywiadzie dla GQ.
Strong musiał stoczyć niezłe boje, by być tu, gdzie jest. Przez wiele lat grał małe role w dużych filmach: Big Short, Selma, Zero Dark Thirty. Sukcesja stanowiła przełom w jego karierze, na który czekał wiele lat.
Teraz o aktorze ponownie jest głośno. Wszystko z uwagi na rolę Roya Cohna – wpływowego adwokata, który w latach siedemdziesiątych wziął pod skrzydła Donalda Trumpa. Czy Jeremy w związku z tą kreacją wejdzie na jeszcze wyższy level, włączając się do oscarowego wyścigu? Przywołując klasyka – nie wiemy, choć się domyślamy.
Wybraniec Aliego Abbasiego (Holy Spider) jest już grany w naszych kinach. I to tytuł absolutnie z kategorii must-see!
Komentarze 0