Nikomu, kto bacznie śledzi jamajską scenę reggae/dancehall nie trzeba przedstawiać Buju Bantona. Zanim jednak głównodowodzący We the Best Music Group zrobi z Gargamela - jak bywa nazywany ów wokalista - gwiazdę wykraczającą poza wszelkie gatunkowe podziały, przypomnijmy postać tego karaibskiego rude boya.
Artykuł pierwotnie opublikowany w 2019 roku
Historia ostatnich kilku miesięcy życia Marka Anthony’ego Myrie - jak naprawdę nazywa się Buju - przypomina nam nieco sytuację, w której Robert M. lobbował za sprowadzeniem Popka do Polski, żeby wspólnie z nim przeprowadzić napad na bank krajowych wyświetleń i sklepów muzycznych. Ten jeden z najważniejszych nawijaczy przełomu milleniów siedzi z DJ’em Khaledem na Jamajce, gdzie wspólnie pracują nad jego kolejną płytą, następczynią wydanego 9 lat temu krążka Before the Dawn, który zdobył w 2011 nagrodę Grammy za najlepszy album reggae. To miła odmiana - ledwie półtora miesiąca temu siedział jeszcze w amerykańskim więzieniu, dokąd trafił skazany za przemyt kokainy i posiadanie broni palnej, której… nigdy przy nim nie znaleziono. I choć żadne oficjalne źródła nie potwierdzają tego, że w jego przedwczesnym zwolnieniu maczał swe ozłocone palce producent znany jako Arab Attack, to rozkochani w spiskowych teoriach Jamajczycy są już wręcz pewni, że ich rastafariańskiego proroka wyciągnął z ciupy właśnie Khaled Mohammed Khaled. Jego - iluminackim oczywiście - celem jest natomiast napad na bank światowych wyświetleń i sklepów muzycznych. Chce zrobić to przy pomocy niekwestionowanego talentu i niemożliwego do pomylenia z nikim innym głosu Buju.
Głównodowodzący We the Best Music Group jest jednak znany ze swojej miłości do jamajskich rytmów - od blisko ćwierć wieku kumpluje się nie tylko z Gargamelem, ale również Bounty Killerem, a współpracował też z takimi dancehallowymi tuzami jak Mavado czy Sizzla. W latach 90. wielokrotnie grywał na Karaibach swoje DJ-skie sety; w jego późniejszych produkcjach można znaleźć szereg patentów podpatrzonych u tamtejszych producentów czy wokalistów. Kiedy więc Drake, Rihanna i szereg innych popowych gwiazd przemyca podobne rozwiązania do swoich hitowych produkcji, światowy rynek jest chłonny na wszelkie lokalne hybrydy muzyki rozrywkowej, a królewski tron na Jamajce - po latach rządów Boba Marleya czy (później i przy całej różnicy skali) Seana Paula i wszystkich potomków Roberta Nesty z Damianem Marleyem na czele - pozostaje pusty, czas najwyższy posadzić na nim kogoś, kto ma ku temu wszelkie predyspozycje. Kogoś, z kim nie ma szans cieszący się aktualnie dosyć dużym sukcesem Popcaan, ani właściwe żaden z jamajskich kolaborantów projektu Major Lazer. Kogoś, kim nie będzie mający również na to zadatki Vybz Kartel, bo nic nie wskazuje na to, by miał kiedykolwiek opuścić więzienie, w którym odsiaduje wyrok dożywocia za morderstwo. Kogoś, kto jest większy niż reggae i dancehall.
Stamina Daddy, Mr. Mention, Voice of Jamaica, Buju Champion Banton. Wychowanek kingstońskiej dzielnicy nędzy, Salt Lane i klasycznego nawijacza digitalowej ery dancehallu Burro Bantona, od którego przejął drugą część swojego artystycznego pseudonimu. W patois - jednym z karaibskich języków kreolskich - oznacza narratora. Najmłodszy z piętnaściorga rodzeństwa i ojciec… piętnaściorga dzieci. Od początku lat 90. stały bywalec czołówek jamajskich list przebojów, a bardzo często ich niepodzielny władca, bo właściwie bez względu na to, o czym akurat nawijał, potrafił zawsze zrobić to tak charyzmatycznie i chwytliwie, że tańczyły do tego, nuciły to i brały sobie do serca tłumy. Gargamel jako oddany rastafiarnin, a jednocześnie człowiek, któremu bardzo bliskie są również dużo bardziej przyziemne kwestie niż wiara, zdolny był zawsze w swoich numerach złapać idealny balans pomiędzy świadomością i przystępnością, surowością i melodyjnością, piosenkowością i… prawdą. Nieważne czy nawijał akurat o wątkach imigracyjnych...
...przemocy rządzącej jamajskimi gettami...
...czy palącym problemie AIDS...
...za każdym razem stawiał się w roli przemytnika, który trudne zagadnienia społeczne wtłaczał do głów swoich słuchaczy przy pomocy nośnych, bujających riddimów. I choć jego międzynarodowa kariera nabierała już rozpędu u schyłku zeszłej dekady, to przerwały ją oskarżenia o kryminalne powiązania Buju, które postawił przed nim w 2009 rząd USA.
Będę chodził jak czempion i mówił czempion / Jak Buju Banton będę odpierdalał Sajgon - lata temu nawijał donGURALesko na płycie Drewnianej małpy rock. A to, co odpierdalał przez dekady swojej kariery ten najprawdziwszy don dada jamajskiej sceny, szersze gremia będą niebawem miały okazję zobaczyć w filmie dokumentalnym, który wyprodukował DJ Khaled, a który trafi do amerykańskich kin przy okazji premiery ich wspólnej płyty. Albumu, który zapewne otworzy przed Gargamelem zupełnie nowe możliwości i obszary światowego rynku muzycznego o których podboju bez udziału szefa We the Best nie mógłby zapewne nawet myśleć. I choć wielu oddanych fanów Buju z jego rodzinnej wyspy obawia się tego, że Arab Attack wykorzysta swojego rzekomego przyjaciela i wtłoczy go w tryby diabelskiej machiny fonograficznej rządzonej przez - jakże by inaczej - iluminatów, to u nas w redakcji ciekawość bierze górę nad obawami. Dlatego z ogromną niecierpliwością wyglądamy efektów tej kolaboracji. Kiedy bowiem muzyczna Jamajka jest tak intensywnie eksploatowana jak obecnie (a właściwie non stop od połowy wieku), wypadałoby przynajmniej, żeby jeden jej reprezentant był również w czołówce tego sprzedażowego peletonu.
